Brytyjskie Birmingham jednak bezpieczne. Policja odwołuje wprowadzony wczoraj alarm bombowy i stopniowo otwiera centrum drugiego co do wielkości miasta Wielkiej Brytanii. Sytuacja ma wrócić do normy w ciągu kilku godzin.

Policjanci i pirotechnicy ustalili, że podejrzana paczka, z której wystawały przewody, nie jest ładunkiem wybuchowym. Potwierdzono też, że przeprowadzono kilka kontrolowanych wybuchów podejrzanych przedmiotów, pozostawionych w autobusie. Okazało się jednak, że nie były one groźne.

Ewakuację przeprowadzono po ostrzeżeniach wywiadu. Nie zostały one jednak sprecyzowane. Brytyjska policja, mówiąc o powodach ewakuacji, podaje, że było to „wiarygodnie zagrożenie”, choć nie groźba ataku terrorystycznego. Zastrzega także, że incydent nie miał nic wspólnego z czwartkowymi zamachami w Londynie.

To kolejny alarm, ogłoszony po czwartkowych zamachach w Londynie. Podobnie jak wszystkie poprzednie, okazał się on jednak fałszywy.

Po wczorajszych doniesieniach wywiadu policja początkowo zdecydowała się jedynie na wstrzymanie ruchu i zablokowanie dojazdu do rozrywkowego centrum Birmingham. Potem jednak podjęto decyzję o przeprowadzeniu ewakuacji. Nad miastem pojawiły się policyjne śmigłowce.

Birmingham było już areną krwawych zamachów terrorystów. Najtragiczniejszy z nich miał miejsce w 1974 roku i był dziełem Irlandzkiej Armii Republikańskiej. Bomby, które podłożono w dwóch pubach, zabiły wówczas 22 osoby.

Po czwartkowej tragedii środki bezpieczeństwa zostały zwiększone w całej Wielkiej Brytanii. Londyńska policja ostrzegała, że sprawcy zamachów mogą być na wolności i być może spróbują przeprowadzić kolejne akcje. W czterech zamachach w londyńskim metrze i autobusie zginęło 49 osób, a około 700 zostało rannych.

- Wszyscy tu o tym rozmawiają. Ale nie boimy się nowych ataków - mówią londyńczycy, którzy po czwartkowej tragedii próbują wrócić do normalnego życia. Zbierają się na skwerach i w pubach, gdzie dyskutują o tym, co spotkało brytyjską stolicę. Posłuchaj relacji wysłanników RMF: