Przejazdy kolejowe to według NIK jedne z najniebezpieczniejszych miejsc na polskich drogach. Każdego roku ofiar jest coraz więcej, a wszystkiemu winne są Polskie Linie Kolejowe, które zwolniły wielu dróżników.

Przejazdów strzeżonych nie ma teraz kto pilnować. Pozostały tylko budki i szlabany, ale nie ma personelu, który zadbałby o ich podnoszenie i opuszczanie podczas przejazdu pociągu.

Taka sytuacja jest chociażby w Starej Iwicznej pod Warszawą. W 2003 roku na tamtejszym przejeździe wypadki zdarzały się prawie co miesiąc. Mimo to, przejazd nadal jest zakwalifikowany do kategorii A, czyli z zawieszoną obsługą.

Do wypadków często dochodzi z winy samych kierowców. Jest też jednak inny powód. W Starej Iwicznej pod Warszawą był kiedyś szlaban i dróżnik; teraz nie ma nikogo. Ruch jest ogromny, ponieważ tamtędy warszawiacy objeżdżają korki tworzące się na drogach prowadzących na południe Polski. Znak „stopu” robi wrażeni tylko na pojedynczych kierowcach. Tory łączą tymczasem Warszawę z Krakowem. Tym bardziej zadziwiająco brzmią tłumaczenia kolei: To nie jest mała, regionalna linia. Natomiast kierowcy sami życzyli sobie, żeby to był przejazd kolejowy bez zamykania rogatek, dlatego że zamykanie rogatek powodowało gigantyczne korki - mówi Krzysztof Łańcucki.

Jak podkreśla, niedługo powstanie w tamtym miejscu wiadukt. Tyle tylko, że jeden wiadukt nie rozwiąże kwestii bezpieczeństwa na torach. Takich miejsc jak to, w Polsce są setki. W ostatnich latach kolej zwolniła bowiem tysiąc dróżników. Do braku ludzi dochodzi jeszcze opłakany stan sprzętu i niechlujstwo zarządców dróg, którzy nie dbają o odpowiednie oznakowanie przed przejazdami.