Niemieckie skarbówka i służby celne łapią Polaków, którzy zamieszkali w przygranicznych wioskach w Meklemburgii i Brandenburgii, ale nie przerejestrowali aut. Nakazy zapłaty podatku drogowego - nawet za trzy lata wstecz - mogło otrzymać już kilkuset Polaków zameldowanych w Niemczech - pisze "Gazeta Wyborcza".

W niektórych wioskach po niemieckiej stronie granicy Polaków jest więcej niż Niemców. Dzieje się tak, bo mieszkania w wyludniających się landach są tańsze niż w Szczecinie.

Z nieoficjalnych informacji wynika, że w grudniu 2012 r. nakazów zapłaty dla Polaków było ponad 150. Jednorazowo można zapłacić nawet 2,5 tys. euro - to zaległy podatek wraz z karą za zwłokę.

Stawka podatku drogowego w Niemczech wynosi - w zależności od pojemności silnika, wieku i typu pojazdu - od 100 do 1000 euro rocznie (najtaniej jest np. za nową corsę spełniającą normę eco 4, najdrożej - za stare diesle z dużymi silnikami).

Skąd ta podatkowa ofensywa służb?

Niemieccy urzędnicy w czasie kryzysu "szukają" pieniędzy i uszczelniają system podatkowy. Polacy zameldowani w przygranicznych miejscowościach pobierają m.in. Kindergeldy (zasiłki na dzieci w wysokości 187 euro miesięcznie), niektórzy dostają też Wohngeld (zasiłek mieszkaniowy). Sporo polskich rodzin melduje się po drugiej stronie granicy tylko po to, by skorzystać z pomocy socjalnej. Wiele osób nie przerejestrowuje samochodów. Bo np. mają zniżki za bezszkodowość u polskich ubezpieczycieli.

Czy to zgodne z prawem?

Według unijnej dyrektywy dotyczącej "środków transportu czasowo wwożonych do innego państwa członkowskiego" z podatków są one zwolnione przez pół roku. Zwolnienie bez ograniczeń czasowych dotyczy pojazdów, "które są użytkowane do podróży z miejsca zamieszkania do miejsca pracy".