Gdzie aresztant może najłatwiej wymienić informacje ze światem zewnętrznym? Na przykład na sali widzeń. Prawdę tę potwierdzili dziś szefowie łódzkiego aresztu, w którym jeszcze do niedawna przebywał jeden z najgroźniejszych polskich bandytów znany pod pseudonimem "Jędrzej".

Z obliczeń łódzkiego aresztu wynika, że sądy i prokuratury zbyt często zgadzają się na odwiedziny rodzin i przyjaciół osadzonych. Nawet, jeśli ci ostatni mają status niebezpiecznych, tak jak w przypadku „Jędrzeja”. Istnieje przecież niebezpieczeństwo, że na salach widzeń mogą rodzić się na przykład plany ucieczek.

Areszt to miejsce służące izolacji aresztanta od świata zewnętrznego. Może to być jednak trudne, gdy 1500 osadzonych pilnuje zaledwie 180 strażników, w tym niektórzy skorumpowani. Nieuczciwi bywają także pracownicy wymiaru sprawiedliwości i policji.

Dyrektor Inspektoratu Służby Więziennej w Łodzi Krzysztof Kaczyński, wspomina przypadki, kiedy aresztanci wracali z przesłuchań z telefonami komórkowymi. Jednak największy problem to widzenia. Jedni z czołowych członków tymczasowo aresztowanych grup przestępczych mieli po kilka widzeń w miesiącu - mówi Kaczyński.

Możliwość kontroli jest ograniczona. Większość spotkań odbywa się twarzą w twarz na wielkiej sali, ponieważ areszt ma tylko cztery kabiny do rozmów. Tak właśnie spotykał się „Jędrzej”.

Prezes Sądu Okręgowego w Łodzi Janusz Ritman na pytanie dlaczego sąd pozwala groźnym przestępcom widywać się tak często odpowiada, że przestępca to też człowiek: To, że ktoś jest pozbawiony wolności nie oznacza, że ma on siedzieć w ciemnym lochu, z przykutą do nogi ciężką kulą. Poza tym – jak podkreśla sędzia Ritman - areszt nigdy nie sygnalizował, że takich spotkań jest zbyt wiele.

Jedno jest pewne kwestii szczelności polskich aresztów ktoś wreszcie powinien się dokładnie przyjrzeć.

foto Archiwum RMF

16:50