W ciągu roku Sejm zebrał się 24 razy, obradując łącznie przez 73 dni. Dla porównania w tym samym czasie każdy z nas przepracował 250 dni. Nawet jeśli do każdego z posiedzeń doliczymy średnio jeden dzień posiedzeń komisji, z 250 dni roboczych w roku posłowie spędzili w Sejmie około 100. A to znaczy, że 150 dni roboczych spędzili kompletnie gdzie indziej. Doliczając weekendy - poza pracą spędzili więc osiem (!) z 12 miesięcy w roku! Świadczenia dla 460 posłów rocznie pochłaniają jednak aż 189 milionów złotych.

Poselska praca polega na wykonywaniu mandatu, co w praktyce oznacza przede wszystkim rozliczne prawa i nieliczne obowiązki. Podstawowym obowiązkiem parlamentarzystów jest czynne uczestnictwo w pracach Sejmu, Zgromadzenia Narodowego, a także ich organów. Wykonywanie tego obowiązku można ograniczyć do tych właśnie 100 dni w roku, pozostałe dni wykorzystując na prowadzenie działalności politycznej w terenie, reprezentowanie Sejmu w licznych delegacjach zagranicznych bądź w dowolny inny sposób.

Cykl poselskiej pracy z reguły obejmuje dwa tygodnie. We wtorek parlamentarzyści zjeżdżają się do Warszawy na poprzedzające obrady Sejmu posiedzenia komisji, w środę i czwartek obradują, w piątek rano odbywają się zgrupowane głosowania nad omówionymi przez Sejm sprawami, i od wczesnego popołudnia - poseł ma wolne. 

Wolne 10 najbliższych dni, do następnego posiedzenia Sejmu.

Mit pracy w komisjach

Nagabywani o ten dość oszczędny tryb świadczenia pracy posłowie z reguły wyjaśniają, że jej większość ma miejsce w komisjach sejmowych, z dala od kamer i mikrofonów, które obserwują z reguły pustą salę posiedzeń plenarnych. To tylko część prawdy, i to podana wybiórczo.

Sejmowe komisje, które mogłyby pracować w czasie, kiedy nie zbiera się cały Sejm - zbierają się głównie właśnie wtedy. Posłowie zamiast uczestniczyć w obradach, siedzą na zorganizowanych w tym samym czasie posiedzeniach komisji. W środy i czwartki, czyli dni "sejmowe", 28 działających w Sejmie komisji zbiera się czasem 40 razy. W piątki - tylko do wczesnego popołudnia, bo posłowie rozjeżdżają się już do domów. W dni, kiedy Sejmu nie ma, a więc przez cały następujący po posiedzeniu tydzień - komisje nie zbierają się niemal wcale.

Sejm na przemian w jednym tygodniu świeci pustkami, a w kolejnym odbywa się w nim wszystko naraz. Posłowie należący z reguły do dwóch komisji niejednokrotnie powinni być w trzech miejscach jednocześnie; na sali plenarnej i na posiedzeniach dwóch komisji, które zorganizowano w tym samym czasie. 

Efekty fatalnej organizacji pracy

U posłów solidnych to bieganina z papierami między tymi trzema miejscami i niemożność ustalenia czegokolwiek z pozostałymi, biegającymi na innych trasach, mimo należenia do tych samych komisji. U posłów doświadczonych zaś - efektem jest podpisanie trzech list obecności i udanie się na posiłek, konferencję prasową bądź po prostu na zakupy do miasta. O efektach dla omawianych w ten dorywczy i improwizowany sposób spraw lepiej nie mówić. Robi to Trybunał Konstytucyjny, wielokrotnie wytykający uchwalanym przez Sejm ustawom karygodne błędy.

Próby wprowadzenia zakazu zbierania się komisji podczas obrad całej izby, podejmowane przez Marszałek Sejmu od wielu miesięcy odstawione są solidarną decyzją niemal wszystkich na boczny tor. Komisje zwołują ich przewodniczący, Marszałek nie ma na ich decyzje wpływu.

Zamiast zmian, które pozwoliłyby wykorzystać sale posiedzeń komisji świecące przez 10 na każde 14 dni pustkami, oprócz budowanego właśnie pawilonu dla biura obsługującego wycieczki oraz dla Straży Marszałkowskiej (za 18,4 mln zł) ma jeszcze stanąć kolejny budynek, w którym mogłyby się zbierać komisje sejmowe. Szacunkowy koszt inwestycji to... 55 milionów złotych.

Mit pracy w terenie

To kolejny ulubiony poselski wykręt. Jeśli posła nie ma w Sejmie - powinien być dostępny dla wyborców. Mają to zapewniać tzw. dyżury poselskie, na które zwyczajowo przeznaczane są poniedziałki. Sęk w tym, że poseł nigdzie i niczym nie jest zobowiązany do ich pełnienia. Zasady określa sam, niekoniecznie się do nich zresztą stosując. W ciągu roku dwukrotnie sprawdzałem w poniedziałki biura poselskie kilkunastu posłów z Warszawy. Zastawałem nie więcej niż troje z nich. Pozostali, wg pracowników ich biur "właśnie wyszli", "dziś mieli spotkania", "będą później" itp. Regułą jest konieczność wcześniejszego umawiania się na spotkanie, i kontaktowanie się wyłącznie z pracownikami biura, najchętniej drogą elektroniczną lub telefonicznie.

Specjalną zaś formą ignorowania wyborców jest takie lokalizowanie biur poselskich, żeby nikomu nie przyszło do głowy, że tam w ogóle są - bez szyldu, na posesji z milczącym domofonem itp. Szczytem są zaś wywieszki z godzinami dyżurów, szydzące z ludzi na zamkniętych na głucho drzwiach biura poselskiego - w godzinach tego dyżuru!

Poselska obowiązkowość

Za każdą nieusprawiedliwioną nieobecność na posiedzeniach Sejmu lub komisji poseł traci 1/30 uposażenia i diety. Z opublikowanych przez Kancelarię Sejmu danych o potrąceniach od sierpnia 2013 wynika, że najrzadziej pojawiali się w Sejmie Waldemar Pawlak i niezrzeszony poseł Andrzej Piętak - na 73 dni obrad Sejmu nie było ich tam aż 39 dni. Kolejni, Cezary Kucharski i Tadeusz Jarmuziewicz (obaj z PO) nie byli obecni 26 dni. Jeden z najgorszych wskaźników udziału w głosowaniach (niewiele ponad 70 proc.) ma notorycznie występujący przed kamerami poseł Ryszard Kalisz, przebijający tym nawet zwyczajowo opuszczających sporą część głosowań członków rządu (Donald Tusk - 72,71 proc., Radek Sikorski - 77,94 proc.). Waldemar Pawlak jest też w niechlubnej czołówce także w dziedzinie udziału w głosowaniach - jego wskaźnik to 74,08 proc.

Koszty

Każdy z posłów otrzymuje uposażenie, wynoszące 9 892,30 złotych brutto, i nieopodatkowaną dietę w wysokości 2 569,53 złote. Około 150 posłów pobiera dodatki za pełnione w Sejmie funkcje szefów komisji (28 posłów po 20 proc. dodatku), wiceprzewodniczących (ok. 110 posłów z dodatkami 15 proc.) i szefów podkomisji stałych (dodatki 10 proc.). Średnio same płace posłów co miesiąc kosztują podatników blisko 6 milionów złotych.

Posłowie otrzymują też co miesiąc ryczałtowo 12 150 złotych na prowadzenie biur poselskich. Miesięcznie daje to łączną sumę 5 milionów 923 tysięcy złotych, rocznie - 67 milionów.

Do tego warto doliczyć bezpłatne dla posłów (ale nie podatników) przejazdy i przeloty na terenie kraju - 10 milionów złotych rocznie, koszty delegacji zagranicznych - 3 miliony za 272 wyjazdy w 2013 i np. tzw. kilometrówkę. To pokrywany przez Kancelarię Sejmu koszt przejechania do 3500 kilometrów prywatnym samochodem posła. Stosowany do tego przelicznik 0,83 zł za przejechanie kilometra autem o pojemności silnika powyżej 900 ccm pozwala posłom na odzyskanie w ten sposób 2 925 złotych miesięcznie.

Ogółem zaplanowana w wynoszącym 418 milionów złotych tegorocznym budżecie Kancelarii Sejmu wysokość świadczeń dla posłów sięga niemal 190 milionów złotych. 

Za 100 dni pracy w roku, który dla wszystkich innych ma 250 dni roboczych.