"To niemożliwe", "przecież taki sympatyczny chłopak" - mówią mieszkańcy Czernikowa o jednym z zatrzymanych w sprawie kradzieży oświęcimskiego napisu "Arbeit macht frei". W nocy policjanci zatrzymali dwóch mieszkańców tej niewielkiej miejscowości i trzech ich wspólników z Lipna. Napis znaleźli nieopodal sklepu budowlanego jednego z nich, przy cmentarzu.

Akcja policji miała miejsce w środku nocy; funkcjonariuszy i zatrzymanych niewielu widziało, za to w obu miasteczkach huczy od plotek. W to, że gdzieś przy cmentarzu przechowywany był słynny napis z oświęcimskiego obozu aż trudno uwierzyć; biały puch przykrył wszystkie ślady.

Rodzice jednego z zatrzymanych udają, że nic się nie stało. - Myślałam, że wygraliśmy w totka i dlatego jesteśmy sławni - rzuca matka. Ojciec jest porywczy: -macie jakieś informacje? Co wy wiecie! To mój dom, syn wyjechał, do Krakowa czy coś! - krzyczy. - Gdzie do Krakowa? - przerywa kobieta. - Po co miałby wyjeżdżać, ma małe dziecko, z żoną w domu jest. Chodź już do domu, myślałam, że wygrałeś w totka - powtarza jak mantrę.

Sąsiedzi są wstrząśnięci. - Taki sympatyczny chłopak - mówi mieszkaniec domu naprzeciwko. - Przecież to głupi by musiał być, nie? Zresztą wszystko jest możliwe - macha ręką.

Młody chłopak, który pracuje w sklepie jednego z zatrzymanych dębieje, gdy widzi mikrofon. - Szefa nie ma, wyjechał - mówi. - Jest z nim jakiś kontakt? - pytam. - Nie ma... a w ogóle po co te pytania. Nie wiem, nie ma z nim kontaktu, nie będę dzwonił.

Mieszkańcy obu miejscowości boleją teraz nad jednym - cała Polska będzie ich kojarzyła jako tych, którzy ukradli napis z Oświęcimia. Historyczny fragment bramy jest teraz badany przez policyjnych specjalistów w Krakowie.