Poważnie sparaliżowana komunikacja, a centrum miasta odcięte od świata – tak wygląda komunikacyjna rzeczywistość w brytyjskiej stolicy. Londyńczycy wracają do domu na nogach, często pokonując nawet kilkanaście kilometrów.

Nadal nie działa metro, częściowo tylko można korzystać z autobusów. Na drogach tworzą się potężne korki. Uruchomiono jednak kolejki podmiejskie.

Tysiące mieszkańców Londynu na piechotę wraca do domu ulicami centrum miasta i przez mosty na Tamizie. Władze usiłują pomóc mieszkańcom stolicy - uruchomiono dodatkowe linie autobusowe poza centrum, działają również koleje naziemne. Otwarto też stację kolejową Liverpool Street, w pobliżu której nastąpiła rano pierwsza eksplozja. Londyńczycy obawiają się, że miasto będzie sparaliżowane także jutro.

Utrudnione jest dostanie się z obrzeży miasta, a szczególnie z lotniska Gatwick. Tam są nasi specjalni wysłannicy. Jak mówią, setki ludzie siedzi w sali przylotów, bo nie ma możliwości dotarcia do Londynu. Regularny miejski transport nie działa. Podobnie jak taksówki. Musi pan poczekać kilka godzin - tłumaczy naszemu reporterowi osoba na postoju taksówek. Posłuchaj:

Zazwyczaj dojazd z lotniska Gatwick do centrum Londynu zajmuje około kwadransa. Teraz, jak donoszą nasi wysłannicy, jest to w zasadzie niemożliwe. Najpewniejszym środkiem lokomocji wydają się w tej sytuacji własne nogi. Posłuchaj relacji wysłanników RMF:

Już nigdy, naprawdę nigdy więcej nie przyjadę do Londynu - to reakcja jednej z turystek, której na szczęście spóźnił się pociąg i uniknęła wybuchu.