To był dzień, o którym lotnicy chcieliby jak najszybciej zapomnieć.

W Argentynie doszło do największej w historii tego kraju katastrofy

samolotu. Inna maszyna rozbiła się w Tanzanii. A Etiopia ujawniła, że

przed kilkoma dniami zestrzeliła awionetkę, którą leciało dwóch

cywilów.

Co najmniej sześćdziesiąt osób zginęło w katastrofie na lotnisku w

Buenos Aires. Boeing 737 należący do linii lotniczych LAPA nie zdołał

wyhamować na pasie startowym. Staranował ogrodzenie, przejachał przez

ruchliwą autostradę i spłonął na pobliskim polu golfowym. Wypadek

przeżyło tylko około trzydziestu osób, które zdołały w porę wyskoczyć z

płonącego waraku. Przyczyny katastrofy nie są na razie znane, choć

wiadomo już, że maszyna była w fatalnym stanie technicznym. Latała o

kilka lat dłużej, niż dopuszcza koncern Boeinga.

Równie tragicznie zakończyła się dla dziesięciu amerykańskich

turystów podróż lotnicza z Tanzanii w stronę wierzchołka Kilimandżaro.

Ich samolot rozbił się wkrótce po stracie. Najprawdopodobniej wszyscy

zginęli, choć ratownicy nie zdołali jeszcze dotrzeć na miejsce

tragedii. Akcję utrudnia bowiem fatalna pogoda.

Po kilku dniach poszukiwań, wyjaśniły się także losy Brytyjczyka i

Szweda, którzy w niedzielę wyruszyli małym samolotem w podróż z Europy

do RPA. Oni także nie żyją. Jak wyszło dzisiaj na jaw, padli ofiarą

etiopskiej artylerii przeciwlotniczej, która potraktowała prywatną

awionetkę jako wrogą maszynę Erytrei.