Przed Izbę Morską w Gdyni ponownie trafiła sprawa katastrofy jachtu „Bieszczady”, w której zginęło 7 osób. Do tragedii doszło we wrześniu 2000 roku na Morzu Północnym. Raz już w tej sprawie zapadł wyrok, który później uchylono.

Winę za tragedię w 70 procentach ponosi załoga „Bieszczad”, a w 30 załoga tankowca „Lady Elena”, który staranował polski jacht - orzekła we wrześniu 2001 roku izba morska.

Wyrok ten uchyliła jednak Odwoławcza Izba Morska, wskazując, że nie podano przyczyn, dlaczego tak się stało ani nie wskazano konkretnych ludzi. W opinii Odwoławczej Izby Morskiej, należy też wskazać, kto osobiście odpowiada za tragedię jachtu, niezależnie od tego, czy osoby te jeszcze żyją.

Przed sądem zeznawała dziś 22-letnia Małgorzata K., jedyna ocalała z katastrofy. Kobieta powiedziała m.in., że gdy jako sternik przejmowała wachtę od jednego z oficerów, ten poinformował ją, że jacht jest w dobrym stanie technicznym.

Uznałam, że skoro tak jest, to nie wysłałam wachtowego, aby sprawdził, czy działały światła dziobowe. Poza tym była zła pogoda, było ślisko i wiał silny wiatr i bałam się, że mógłby wypaść za burtę. Światła na rufie paliły się na pewno, gdyż odbijały się na wodzie - wyjaśniła.

Wiele emocji wzbudziła decyzja sądu, który nie pozwolił na rejestrowanie dźwięku i obrazu przez media podczas zeznań Małgorzaty K. Mogłoby to negatywnie wpłynąć na spontaniczność wypowiedzi świadka i osłabić ich walor dowodowy - uznał sędzia Michał Gnatowski.

Wniosek poparł pełnomocnik świadka, który wyjaśnił, że stan zdrowia Małgorzaty K. nie jest jeszcze najlepszy, a wystąpienie przy kamerach i mikrofonach spowoduje dodatkowy stres. Przeciwko takiemu ograniczeniu byli natomiast pełnomocnik statku "Lady Elena", który staranował polski jacht, oraz matka jednego z zabitych żeglarzy.

16:15