PZL Świdnik przyznaje, że sprzedawał rządowi w Birmie śmigłowce. Wcześniej poinformował o tym francuski "Liberation". Coraz szersze kręgi zatacza afera przemytu broni, w którą zamieszany jest syn byłego prezydenta Francji Francois Mitteranda.

Polska łamie embargo?

Zdaniem gazety były to wojskowe śmigłowce i ich sprzedaż birmańskiej dyktaturze łamała embargo na dostawy broni do tego kraju.

Rzecznik zakładów w Świdniku Jan Mazur zapewnia jednak, że transakcja została zawarta zgodnie z prawem. Co więcej, jego zdaniem, fabryka nigdy jej nie ukrywała. W latach 1991-1992 zakłady lotnicze ze Świdnika wysłały do Birmy kilkanaście Sokołów transportowych, w tym jedną salonkę. Jak powiedział Mazur wysokość transakcji jest tajemnicą, poza tym nie ma nic do ukrycia. Maszyny kupił tamtejszy rząd - wykorzystuje je tamtejsze MSW. Negocjacje prowadzone były bezpośrednio z zainteresowanym. Kontrahent kilkakrotnie przyjeżdżał do Polski. Już wtedy Świdnik mógł handlować na własną rękę, bo miał pozwolenie Warszawy. "Jeśli chodzi o sankcje to sprzętu amerykańskiego jest tam o wiele więcej a poza tym nie byliśmy członkiem Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej" - podkreśla Mazur. Sprawa kontraktów Świdnika z Birmą wypływała kilkakrotnie przy różnych okazjach. Teraz pretekstem stała się afera Mitterranda. Posłuchaj relacji lubelskiego reportera RMF FM Cezarego Potapczuka:

Według dziennika "Liberation" transakcję ułatwił około dziewięciu lat temu jeden z francuskich agentów w Birmie. Wszystkiemu pośredniczyła francuska firma "Brenco", której przedstawiciele spotkali się najpierw w wysłannikami birmańskiego reżimu w Paryżu a później pojechali do Polski, żeby załatwić dostawę śmigłowców. Do tego, twierdzą dziennikarze "Liberation", sprzedaż polskiego uzbrojenia umożliwiła jednocześnie pranie brudnych pieniędzy birmańskiej dyktatury. Gazeta sugeruje, że 60 milionów dolarów za polskie helikoptery znalazły się najpierw na kontach bankowych w Singapurze, żeby zatrzeć ślady transakcji. "Brenco" to ta sama francuska firma, która kilka lat później umożliwiła przemyt rosyjskiej broni do Angoli.

Obrotny syn prezydenta

Zamieszany w tę transakcję syn byłego prezydenta Francji ciągle jeszcze nie został zwolniony warunkowo z aresztu śledczego we Francji bo nie zapłacił 5 milionów franków kaucji. Jean Christophe Mitterrand, któremu nadano przydomek "tatuś mi powiedział" z racji częstego powoływania się na ojca, był za czasów jego prezydentury szefem "komórki afrykańskiej" w Pałacu Elizejskim. W sprawie handlu bronią chodzi o kontrakt wartości 47 mln dolarów na broń rosyjską, zawarty między firmą Brenco International a Angolą w 1993 roku, i drugi, wartości 463 milionów dolarów, na dostawę śmigłowców i myśliwców MiG, zawarty w lutym 1994 roku. Według źródła zbliżonego do prokuratury, Jean-Christophe jest podejrzewany o przyjęcie ogromnych łapówek od przedstawiciela Brenco. Władze francuskie zwróciły się do Szwajcarów o zablokowanie kont Mitterranda, na które wpływały pieniądze od Brenco. Adwokaci Mitterranda twierdzą, że były to legalnie zarobione pieniądze. Jean-Christophe jest starszym z dwóch synów Francois Mitterranda. W latach 1973-81 pracował jako dziennikarz w Agence France-Presse. Był korespondentem tej agencji w Mauretanii i Togo. Opuścił ją, gdy jego ojciec został prezydentem. W latach 1982-92 był doradcą ojca-prezydenta do spraw Afryki, a od 1986 roku - szefem doradców prezydenckich. Adwokat Mitterranda, Jean-Pierre Versini-Campinchi, twierdzi, że oskarżenia wobec jego klienta są nieuzasadnione i że Mitterrand "angażował się jedynie w bankowe operacje finansowe, które nie miały nic wspólnego z przemytem broni i były w pełni legalne". Posłuchaj relacji z Paryża korespondenta RMF FM Marka Gładysza:

WIĘCEJ O BIRMIE

Foto EPA

06:35