1.       Jakiś niedouczony szef amerykańskiej policji wypowiedział się fałszywie na temat naszej historii. Wszyscy wiedzą, że Amerykanie to ignoranci jeśli chodzi o wiedzę o świecie i skomplikowanych meandrach europejskiej historii. U nas oburzyli się wszyscy: Prezydent, Premier, Minister Spraw Zagranicznych, koalicja i opozycja. Niektórzy - odpowiadający formatem umysłowym amerykańskiemu urzędnikowi - zażądali listu Prezydenta do Obamy, uchwały sejmowej w tej sprawie, a nawet wprowadzenia wiz dla Amerykanów. Facet wybąkał jakieś słowa przeprosin (bez samego słowa "przepraszam", które -  jak wiadomo - w Polsce jest używane powszechnie). Odetchnął Prezydent, Premier, Minister Spraw Zagranicznych, koalicja i opozycja. Sprawa zdechła.

Najrozsądniej zachowali się dyrektorzy muzeów: zaprosili gościa do Polski, żeby zobaczył kawałek prawdy. Szkoda też, ze nie wysłali mu książek np. Normana Daviesa. Z tego co wiem, są wydane też po angielsku. Może gość umie czytać?

2.       Trzydziestu gości na motorach z Rosji wybrało się na wycieczkę z Moskwy do Berlina. Wiemy już z gazet, że generalnie to łobuzy i bandyci, a cel tej wyprawy - uczczenie 70-tej rocznicy zwycięskiej wyprawy Armii Czerwonej do Berlina - jest godny potępienia. Paru cymbałów przebąkiwało o "zielonych ludzikach" i początku wojny. Rząd podjął decyzję, że ich nie wpuści do Polski, bo obawia się prowokacji. To, że jest to być może prowokacja ze strony Putina, której właśnie poddaliśmy się, nikomu nie przyszło do głowy. Minister Spraw Zagranicznych wykazał się odwagą i po raz drugi (pierwszy w sprawie Ukraińców, którzy wyzwolili Oświęcim) walnął pięścią w stół. Fajnie jest.

Zastanawiam się, jak to jest, że 30 facetów może sprowokować 38-milionowy naród. Policyjnie, operacja jest prosta. Obstawia się gości i już. Pilnuje, aby nie było przy tym kamer i mikrofonów. Daje komunikat, że właśnie opuścili terytorium Rzeczypospolitej. Koniec, kropka.

Nasza ukochana władza urządziła w to miejsce spektakl na całą Europę. Poinformowała wszystkich, że nie jesteśmy w stanie upilnować parunastu cudzoziemców. Potwierdziła rusofobiczne nastawienie Polaków. Mam nadzieję, że ktoś liczy zyski i straty z tej operacji. Że robi to z pozycji politycznej, poważnego i liczącego się w Europie narodu, a nie z punktu widzenia paru zakompleksiałych i impotentnych facetów. I z punktu widzenia obecnych i przyszłych interesów Rzeczypospolitej.

3.       Z prokuratury wyciekła kolejna wersja rozmów prowadzonych w kabinie Tu 154M. Znowu się wszyscy spieramy o rolę gen. Błasika i o to, czy tylko mgła była winna. Wraca wątek kluczowy: był zamach, czy go nie było. I dlaczego ruscy (koniecznie "ruscy", ewentualnie dopuszczalne są "kacapy") nie oddają wraku. Dominuje on nad całym śledztwem. A ja chciałbym zapytać dlaczego polska prokuratura nie wnosi oskarżeń do sądu. Jeśli kpt Protasiuk i inni nie mieli uprawnień, to jest jakiś facet, który ich wyznaczył do tego lotu. W którym sądzie toczy się sprawa o niedopełnienie przez niego obowiązków? Gdzie toczy się sprawa gościa, który nie dostarczył załodze komunikatu meteorologicznego? Kto odpowiada, ze w samolocie - wbrew instrukcji i zdrowemu rozsądkowi - znaleźli się wszyscy najważniejsi dowódcy sił zbrojnych? Wiem, jak to "chodzi". Ktoś napisał w tej sprawie notatkę, ktoś się pod nią podpisał, a Prezydent Kaczyński ją zaakceptował. Chciałbym poznać te dwa pierwsze nazwiska.

Czy to nie jest tak, że prokuratura - pod naciskiem polityków i opinii publicznej - zajmuje się kwestią, której nie da się rozstrzygnąć (zamach), ale z ulgą odpuszcza to wszystko, co świadczy o polskim bałaganie? I ma na to przyzwolenie opinii publicznej?

Bo my umierać potrafimy pięknie, ale żyjemy po bałaganiarsku. I wstyd się nam do tego przyznać. Stąd tyle histerii w naszym życiu, tyle odwagi, którą przykrywamy brak rozwagi. Nie widzimy dalej niż koniec własnego nosa i koniec tygodnia. I taką też mamy władzę.