Pan Chan Hon Meng pracuje od wczesnego rana do późnych wieczornych godzin. W pocie czoła przygotowuje kolejne dania. Nie ma chwili na przerwę, bo kolejka nigdy się nie kończy. Klient za klientem, zamówienie za zamówieniem! To wszystko w "piekielnych" warunkach. Temperatura w Singapurze niemal przez cały rok sięga trzydziestu stopni, ciężko sobie wyobrazić jaka panuje w środku - w małej, dusznej budce, w której cały czas coś się gotuje. Pan Meng jest ojcem sukcesu, którego każdy może spróbować - za naprawdę niewielką cenę. Tylko kolejka jest.... gigantyczna!

Kiedy w sierpniu zeszłego roku uliczna budka pana Menga - Hong Kong Soya Sauce Chicken Rice and Noodle - została wyróżniona prestiżową gwiazdką Michelin, o którą zabijają się najwięksi restauratorzy z całego świata, pewnie nie jeden kucharz poczuł ukłucie w sercu. Wykwintnym restauracjom z białymi obrusami, wyszukanymi wnętrzami, najlepszymi kucharzami i opracowanymi daniami, po raz pierwszy sprzed nosa zgarnęło ją maleńkie uliczne stoisko, które serwuje jedzenie na plastikowych talerzach; położone w niezbyt prestiżowej, chińskiej dzielnicy Singapuru.  

Właściciel Hong Kong Soya Sauce Chicken Rice and Noodle dziś po drugiej stronie ulicy buduje restaurację z prawdziwego zdarzenia.  Na pewno i tam ustawią się długie kolejki, bo odkąd pan Chan Hon Meng stał się najpopularniejszym kucharzem w tej części państwa - miasta, ciągną do niego tłumy nie tylko z różnych części Singapuru, ale i z całego świata. Gwiazdka Michelin była właściwie przypieczętowaniem sukcesu, bo kilkugodzinne kolejki ustawiały się przed stoiskiem już zanim odkryli je twórcy czerwonego przewodnika.  

Kiedy szukałam w Singapurze swojego hostelu, czytając informacje o okolicy, odkryłam że jest on na tej samej ulicy, co "kulinarny raj". Gdyby nie ta bliskość, tym razem pewnie bym do niego nie dotarła - w Singapurze zatrzymałam się na krótko. 

Odnalezienie budki pana Menga nie było jednak proste! Żadnych drogowskazów, reklam, nic. Wiedziałam, że jest gdzieś pod nosem, ale gdzie dokładnie? Znalazła się.... Na kilkupiętrowym bazarze, między kondygnacją z bielizną rozłożoną na stołach, a piętrem ze sprzętem do domu. To tam, między dziesiątkami bud innych, kryje się jedna z najlepszych - według przewodnika Michelin - restauracji świata.   

Znalazłam ją późnym wieczorem, ale była już zamknięta. Następnego dnia - podjęłam wyzwanie jeszcze raz, czytałam wszędzie, że w kolejce czeka się nawet kilka godzin, dlatego poszłam z samego rana. No bo kto tak wcześnie je obiad? Zobaczyłam, że na swoją kolej czekają zaledwie trzy osoby i nie mogłam uwierzyć w swoje szczęście! Ekscytację przerwał młody chłopak, który miał walczyć z takimi jak ja - ślepymi i naiwnymi. Wskazał na tabliczkę za mną. Tam zaczynała się kolejka. Bardzo długa kolejka, której końca nie było widać.  

Z założenia kolejek nie znoszę. Ale być w Singapurze i nie spróbować?  Tłum, gwar, hałas, ciasno, gorąco. W kolejce starsi i młodsi - i to nie tylko turyści. Większość czekających to miejscowi. Zawsze warto jadać tam, gdzie mieszkańcy - to zasada numer jeden w kulinarnych podbojach świata. No więc stałam. Pięć minut, dziesięć, pół godziny, godzinę, wreszcie dwie. Czasu na zastanowienie się, co dokładnie zjeść - było WYSTARCZAJĄCO dużo.  

Zapomnijcie o papierowym menu, u pana Menga wybiera się z dań, których zdjęcia są na wielkim szyldzie nad stoiskiem. Knajpa podaje ryż i nudle z mięsem przyrządzonym w sosie sojowym. Do wyboru jest kaczka, kurczak i wieprzowina - jak w każdej chińskiej albo wietnamskiej knajpie w Polsce. Tu nie ma nic do ukrycia - przez szybę można nawet podejrzeć jak pracuje pan Chan Hon Meng. Widać też mięso, czekające na podanie. Wiesz, co jesz. Stajesz oko w oko z kucharzem, wyróżnionym prestiżową kulinarną gwiazdką Michelin i oko w oko ze swoim... przyszłym obiadem!  

Nadszedł ten - naprawdę długo - oczekiwany moment. Na plastikowych talerzach dostałam trzy dania. Kurczaka w wersji z ryżem i z makaronem i wieprzowinę z ryżem. Mięso rozpływa się w ustach, jest delikatne, z chrupiącą skórą. Zatopione w sosie sojowym. Naprawdę dobre! Do tego świetnie przyrządzony ryż lub makaron.  

Do dziś nie jestem pewna, czy jedzenie z Hong Kong Soya Sauce Chicken Rice and Noodle jest warte aż dwóch godzin czekania. Ale jednego jestem pewna - gdybym nie spróbowała, na pewno bym żałowała! 

Podobnie przyrządzonego kurczaka w sosie sojowym jadłam też w innych ulicznych budkach, bo w Singapurze to dość popularne danie. Nie był tak doskonale przyrządzony, ale też niczego sobie, i to bez kolejek. Dla kogoś łakomego - jak ja - i nie mającego za dużo czasu - absolutnie wystarczyło! 

Najtańsze danie u pana Menga kosztuje 2 dolary singapurskie, co przy obecnym kursie waluty daje około 6 złotych za talerz pożywnego, choć nie za dużego posiłku. Jak na jedno z najdroższych miast na świecie - cena niewygórowana. 

*Dla porównania - w warszawskiej restauracji, jednej z dwóch w całej Polsce, wyróżnionych gwiazdką Michelin, dziewięciodaniowe menu degustacyjne (najwykwintniejsze z wykwintnych) kosztuje około sześciuset złotych.