Sezon grypowy w rozkwicie, ale jeśli wybieracie się do lekarza raczej na pewno nie dowiecie się czy to zwykła sezonowa przypadłość czy jej tzw. świńska odmiana.

Do lekarzy rodzinnych ustawiają się kolejki. Sezon grypowy nie tyle się zaczyna, co już się zaczął. Kogokolwiek nie zapytać z kolejki oczekujących, ma te same:

Niestety... nad czym ubolewa Renata Opiela z Wojewódzkiej Stacji Sanepidu, lekarze z sobie tylko znanych powodów pacjentów badają po łebkach. Leczenie ogranicza się do likwidowania objawów grypowych lub grypopodobnych:

Te powody znają nie tylko lekarze. Ktokolwiek kiedykolwiek byle po „udanej” reformie był u lekarza wie, że doprosić się skierowania na badania specjalistyczne, czy inną diagnostykę czasami jest trudno, a co dopiero gdyby lekarz rodzinny z kasy, która otrzymuje za pacjenta od NFZ kierował próbki do badań w kierunku świńskiej grypy za 360 złotych.

Jest na to sposób: prowadzony przez sanepid program Sentinel, ale niestety lekarze nie za bardzo się do niego garną, choć nic ich nie kosztuje. No może prawie nic, bo muszą patyczek z wacikiem wetknąć w usta pacjenta. Tylko tyle i aż tyle. Okazuje się bowiem, że z rzeszy lekarzy rodzinnych do programu w tym roku zgłosiło się 31… Na dodatek w tym sezonie grypowym na dzień 6 października nie wykonali jeszcze żadnego wymazu.

Amerykanie już przed miesiącami szacowali, że od świńskiej grypy umrą tysiące ludzi. My mamy lepszych lekarzy niż amerykańscy. Oni lepiej wiedzą, że nikt nie zachoruje i nie umrze i dlatego badań identyfikujących wirusa nie zlecają, a nawet jak im się proponuje, że zrobi się to za nich, to nawet patyczkiem w ustach pacjenta pomachać im się nie chce, bo nikt im za to nie zapłaci. Za wypisywanie zwolnień też nie. Czekam na dzień, kiedy nie przyjadą do pracy w przychodni, bo im nie zapłacimy ekstra za benzynę…