Jak daleko można się posunąć, by chronić dane osobowe? Okazuje się, że dla niektórych argumentem nie jest nawet ludzkie życie. W Gliwicach przestrzeganie prawa mogło kosztować życie dzwoniącego po pomoc mężczyzny.

Ciężko chory mężczyzna zadzwonił po karetkę pogotowia. Jednak w trakcie podawania swoich danych osobowych, stracił przytomność. Zdążył jedynie wyartykułować nazwę miejscowości, w której mieszka. Dyspozytorka pogotowia, zaniepokojona sytuacją, zadzwoniła do biura Telekomunikacji Polskiej i poprosiła o dane mężczyzny. Pracownicy firmy odmówili podania dokładnego adresu pacjenta, tłumacząc się ochroną danych osobowych.

Gdyby nie zimna krew dyspozytorek pogotowia, życia pacjenta nie udałoby się uratować. Jedynie na podstawie kilku podobnych wykręconych numerów, pracownicy Centrum Ratownictwa trafili do właściwej miejscowości. Potem całą sytuacją na miejscu i znalezieniem pacjenta zajął się już zespół karetki - tłumaczy dyspozytorka. Gdyby to była Warszawa lub inne duże miasto, pacjenta nie udałoby się uratować - dodaje.

Obecnie chory mężczyzna wraca do zdrowia w szpitalu, pod opieką lekarzy. Jego życiu nie zagraża niebezpieczeństwo.

Po tym zdarzeniu Telekomunikacja Polska musi udostępniać dyspozytorom pogotowia dane o swoich klientach z okręgu Gliwic.