Mieszkańców jednej z ulic na obrzeżach Łodzi straszy składowisko podejrzanych chemikaliów. Odpady leżą kilka metrów od pól uprawnych i działek, od najbliższych zabudowań dzieli je najwyżej kilkadziesiąt metrów.

Sprawą zainteresowała się prokuratura, ale beczki jak leżały, tak leżą. Miejscy urzędnicy i radni obawiają się, że razie nic się nie zmieni. Jak mówi jeden z mieszkańców, "jakieś prawo w Polsce obowiązuje, tylko, można wyciągnąć prosty wniosek - to prawo jest do niczego".

Beczki leżą na terenie prywatnym. Właściciel terenu i beczek - Aleksander B. - znany jest prokuraturze od wielu lat. Prowadzono przeciwko niemu kilkanaście dochodzeń. Właściciel przepadł bez śladu, a miasto, jak mówi szef wydziału ochrony środowiska, może tylko czekać: "Wykonanie zastępcze może zarządzić tylko sąd, bo to byłby zabór czyjejś własności".

00:05