Jestem pełen uznania dla autora pomysłu na "wkręcenie" prezesa gdańskiego sądu. Poznaliśmy dzięki niemu potencjał wpływu, jaki można wywrzeć na działanie np. sądu wywierając wyłącznie wrażenie. Wiemy też, jak łatwo można dziś wprowadzać w błąd. Niestety, im głębiej bada się tę historię, tym lepiej widać, że wykonanie pomysłu niemal go rozłożyło.

Sędzia Ryszard Milewski nie wypada w tej sprawie dobrze. Co najmniej łatwowierny, najwyraźniej niedoświadczony w podobnych kontaktach urzędnik, stropiony nieszablonowym zachowaniem nieznanego z imienia i nazwiska prowokatora. Gdyby kiedykolwiek kontaktował się z kancelarią premiera, wiedziałby, jak grubymi nićmi sprawa jest szyta. Sięgnąłby po telefon, skończywszy pierwszą lub drugą z rozmów, zweryfikowałby rozmówcę, choćby dzwoniąc na dostępne w internecie numery kancelarii premiera.

Sędzia kontaktujący się z urzędnikami KPRM nigdy nie dałby wiary gawędziarsko-seminaryjnemu tonowi rozmówcy, przynudzającego przez 20 minut. Nie znam żadnego urzędnika, nie tylko w KPRM, który byłby aż takim nudziarzem.

Sędzia otrzymujący fałszywkę z rzekomego adresu mailowego Tomasza Arabskiego nie doczytał też tego, co było na jego końcu - oczywistego oświadczenia, że mail pochodzi z serwisu, podającego zafałszowane adresy nadawców. Ten ostatni wiersz w mailu nie daje się z niego usunąć, co chroni właściciela serwisu przed oskarżeniami o umożliwianie podszywania się pod kogoś, co jest oczywistym przestępstwem, także w Wielkiej Brytanii, skąd serwis działa.

Prowokator chyba skutecznie starał się odciągnąć uwagę czytelnika od słów FAKE MAIL, powielając na ponad stronie wydruku przeróżne "stopki", które zwykle zamykają oficjalną korespondencję, a których nikt chyba nie czyta. Gdyby zechciał czytać - przeszłoby mu, bo stopka mówiąca o zabezpieczeniach, kodowaniu - wielokrotnie się powtarzała. Sprawne.

Kłopot jednak w tym, że nie wiadomo komu pogratulować. "Gazeta Polska Codziennie", która publikuje treść rozmów sędziego zapewnia, że prowokacji nie dokonał żaden z jej dziennikarzy, ani żaden z nich nie wysłał sfałszowanego maila, który miał je uwiarygodnić. Co więcej, indagowani w tej sprawie odpowiadają, że mogli nagranie znaleźć na wycieraczce, co podważa wyraźnie dziennikarski charakter prowokacji. Prowokacja dziennikarska ma miejsce wtedy, kiedy dokonuje jej w interesie publicznym dziennikarz, a nie kiedy dziennikarz posługuje się materiałem, który znalazł, bądź który mu podrzucono.

Nie zmienia to treści słów, jakie padły w rozmowie ze strony prezesa gdańskiego sądu i nie wpływa na ich autentyczność. Tę potwierdził on sam, wszelako dodając, że opublikowana rozmowa nie zawiera wszystkich poruszanych w niej kwestii. Jak jest w istocie być może stwierdzą prokuratorzy. Kuriozalny jednak wydaje się cytat z dzisiejszej GPC: "Rozmowa nie była zmanipulowana, a jedynie podłożyliśmy głos lektora na kwestie wypowiadane przez rozmówcę Milewskiego".

To mniej więcej tak, jakby podłożyć głos lektora pod kwestie wypowiadane 10 kwietnia 2010 przez śp. kpt. Protasiuka i utrzymywać następnie, że nagranie z czarnej skrzynki tupolewa nie zostało tym zmanipulowane. Przykład nie jest przypadkowy. GPC dziesiątki razy wypominała śledczym, badającym przyczyny katastrofy smoleńskiej, że jedynie oryginalny zapis nagrań rejestratora pokładowego może być uznany za dowód w sprawie, opieranie się na jego kopii jest zaś złamaniem tej zasady.

Poza tym... Skąd gwarancja, że podkładający głos pod kwestie prowokatora lektor mówi dokładnie to, co zostało zarejestrowane na oryginalnej "taśmie matce"? I w ogóle po co było nakładać głos lektora na zapis, który jest dowodem w sprawie? Jeśli dla ochrony autora prowokacji, to przed czym? Przed mołojecką sławą "pogromcy układu trójmiejskiego"?

Stan sprawy jest dziś taki, że sędzia Ryszard Milewski trzyma się konsekwentnie wersji, w której jest ofiarą. Odebrał dwukrotnie podejrzane połączenia, a po otrzymaniu maila (jedynego dla niego namacalnego dowodu na podejrzenia, bo sędzia rozmów nie rejestrował) powiadomił o swoich podejrzeniach odpowiednie instytucje. Czy naruszył prawo bądź godność sędziowską? Pierwszego raczej nie, drugie - być może. Z pewnością okazał się osobą co najmniej łatwowierną i niefrasobliwą, zapewne nie nadającą się w związku z tym do pełnienia funkcji, jaką sprawuje. Czy można mu stawiać inne zarzuty - nie wiem, zdecyduje Krajowa Rada Sądownictwa, być może prokuratura.

Do stanu sprawy należy też jednak druga strona prowokacji. Nieznany jest prowokator, nieznany autor fałszywego maila. Opinia publiczna zna treść nagrań, które są zmanipulowane przez nałożenie po fakcie innego głosu, a może i innej treści, i według sędziego Milewskiego - niepełne.

Reasumując: nie wiadomo na pewno, kto i co w rozmowach z sędzią Milewskim mówił. A postawienie komukolwiek zarzutów w sprawie sfałszowania maila i podszywania się pod urzędnika KPRM nie obroni się przed sądem, bo wyraźnie jest w nim napisane SEND FAKE MAIL.

Dziennikarze mogą się w oparciu o tę sprawę zastanawiać nad granicami prowokacji dziennikarskiej i jej umiejętnym, przemyślanym przeprowadzaniem. Widzom, słuchaczom, czytelnikom zostają igrzyska.

I prawdziwy niepokój o stan wymiaru sprawiedliwości.