Pragnę spopularyzować to nowe polityczne powiedzonko. "Błyskotliwy jak Tusk" mogłoby w politycznej polszczyźnie zastąpić obce, francuskie sformułowanie "l’esprit de l’Escalier".

To ostatnie wyrażenie znaczy dosłownie "duch schodów" i opisuje sytuację, gdy błyskotliwa odpowiedź wpada komuś do głowy za późno, już "na schodach", kiedy ten ktoś już wyszedł i nie może się niestety popisać w towarzystwie ciętą ripostą. Tą osobą w polskiej polityce jest moim zdaniem obecny premier, miłościwie panujący nam od niemal siedmiu lat.   

Najnowszy bon mot Tuska, który przyszedł mu do głowy dopiero, kiedy zaczęły się prawdziwe schody, to "europejska unia energetyczna", która ma nas uniezależnić od dyktatu Gazpromu. Tę "ciętą ripostę" na długofalową politykę reżimu Putina Tusk wymyślił dopiero teraz. Przypomnę, że jest to polityk, który odpowiada za wieloletnie rządowe opóźnienia w budowie gazoportu w Świnoujściu, a także w przygotowaniach tzw. ustawy łupkowej. Warto też przypomnieć, co wyprawiał przed tragedią w Smoleńsku platformiano-ludowy gabinet Tuska i Pawlaka, chyba najbardziej prokremlowski ze wszystkich rządów w tym naszym PRL-u bis.  Zacytuję dłuższy fragment z książki Leszka Szymowskiego, który świetnie opisał te - nie waham się użyć tego słowa - zdradzieckie knowania, którym przeciwstawiała się PiS-owska opozycja oraz ówczesny prezydent Lech Kaczyński. Warto pamiętać o tym, co się działo w relacjach gazowych na linii Warszawa-Moskwa w latach 2009-10. Przypomnijmy sprawę słynnego rosyjskiego długu, łaskawie podarowanego przez ludzi obecnej władzy.      

"Wstępne negocjacje w sprawie przedłużenia kontraktu jamalskiego rząd Tuska rozpoczął już latem 2009 roku . Ten fakt mocno zaniepokoił prezydenta (Kaczyńskiego - przyp. B.Z.), z którym decyzji tych nikt nie konsultował. W związku z rym faktem, 19 lipca 2009 Lech Kaczyński zwrócił się do resortu gospodarki o udostępnienie instrukcji dotyczących negocjacji z Gazpromem- rosyjskim potentatem gazowym. Ministerstwo jednak odmówiło. Przepychanki między Kancelarią Prezydenta, a Kancelarią Premiera trwały wiele miesięcy. Ostatecznie premier dopiął swego i nie udostępnił Lechowi Kaczyńskiemu żadnych dokumentów związanych z negocjacjami z Gazpromem. Na 1 września 2009 roku zaplanowano spotkanie polskich i rosyjskich delegacji w sprawie renegocjacji umowy gazowej. Do spotkania miało dojść w hotelu Sheraton w Warszawie. Nie doszło do niego. Premier Tusk zaprosił bowiem Putina na 30-minutowy samotny spacer po sopockim molo. O czym obaj politycy rozmawiali w cztery oczy? Nie wiadomo. 27 września polski rząd poinformował opinię publiczną, że Donald Tusk i Władimir Putin spotkają się w Katyniu w kwietniu 2010 roku, aby wspólnie oddać hołd zamordowanym oficerom polskiego wojska. Kilka dni później, w Moskwie zapadł wyrok Sądu Arbitrażowego zobowiązujący Gazprom do uregulowania stronie polskiej długów za przesył gazu przez Polskę. Na reakcję nie trzeba było długo czekać: oto Gazprom zażądał, by do nowej umowy na dostawę gazu dołączyć zapis o tym, że strona polska anuluje stronie rosyjskiej zobowiązania finansowe za tranzyt gazu w latach ubiegłych. Takiemu zapisowi ostro sprzeciwili się Michał Kwiatkowski i Jerzy Tabaka- prezes i członek zarządu EuRoPol Gazu SA. 11 listopada Lech Kaczyński, który kilka dni wcześniej zapoznał się ze stanem negocjacji z Gazpromem i ze szczegółami żądań rosyjskiego potentata, ogłosił, że rozwiązania zawarte w propozycji umowy gazowej są ‘wysoce dyskusyjne’. Umowa z Gazpromem ma być zawarta aż na 28 lat, a poziom dostaw z Rosji w połączeniu z krajowym wydobyciem pokryje 100 proc polskiego zapotrzebowania. ‘To wszystko napawa mnie głębokim niepokojem’ - mówił dziennikarzom Kaczyński. Kilka dni później, na konferencji prasowej w Sejmie, wiceprezes PiS Aleksandra Natalii-Świat poparła stanowisko prezydenta i ogłosiła, że rząd PO-PSL chce uzależnić Polskę od jednego dostawcy. 5 grudnia ambasada rosyjska w Polsce poinformowała, że na kwiecień 2010 roku zaplanowano spotkanie Donalda Tuska i Władimira Putina w Katyniu z okazji uroczystych obchodów 70-lecia zbrodni na polskich oficerach. 11 grudnia Biuro Bezpieczeństwa Narodowego ogłosiło, że jest przeciwne nowej umowie gazowej z Rosją. Szef BBN - Aleksander Szczygło - zwrócił uwagę, że nowa umowa oznacza de facto uzależnienie Polski od dostaw surowców energetycznych z jednego źródła aż do 2037 roku! Trzy dni później, 14 grudnia 2009, Kancelaria Prezydenta ogłosiła, że jest przeciwna umowie gazowej, bowiem całkowicie uzależnia Polskę od jednego dostawcy na 28 lat. W połowie grudnia prezes EuRoPol Gazu Michał Kwiatkowski wysłał do ministra skarbu Aleksandra Grada list, w którym podtrzymał swoje negatywne stanowisko w sprawie umorzenia długów Gazpromowi. Zdaniem Kwiatkowskiego, zgoda na umorzenie zobowiązań Gazpromu, który zakwestionował suwerenność Rzeczpospolitej Polskiej, lekceważąc decyzję prezesa Urzędu Regulacji Energetyki, to działanie na szkodę spółki zagrożone karą pozbawienia wolności do lat dwóch. Chyba tylko przez kurtuazję, Michał Kwiatkowski nie dodał w swoim liście, że umorzenie długu to akt zdrady stanu i zdrady interesów Polski. 12 stycznia PGNiG poinformowało, że w Moskwie rozpoczynają się rozmowy z przedstawicielami Gazpromu w sprawie aneksowania kontraktu jamalskiego. Dotyczyły zwiększenia dostaw gazu do 10,25 mld m3 i przedłużenia kontraktu do roku 2037. Negocjacje dotknęły również sprawy umorzenia długu dla Gazpromu. Jednak prezes Michał Kwiatkowski i członek zarządu Jerzy Tabaka wciąż konsekwentnie bronili stanowiska, że długu umarzać nie można. 20 stycznia - odbyło się posiedzenie Rady Nadzorczej EuRoPol Gazu. Zawieszono w pełnieniu obowiązków Michała Kwiatkowskiego i Jerzego Tabakę, którzy sprzeciwili się umorzeniu długów Gazpromowi. W ich miejsce tymczasowo powołano Aleksandra Miedwiediewa i Michała Szubskiego. Doprowadziło to do niespotykanej sytuacji: brat prezydenta Rosji, wiceprezes Gazpromu został tymczasowym prezesem EuRoPol Gazu SA. Aleksandr Miedwiediew był więc jednocześnie wiceprezesem Gazpromu (koncernu wydobywającego gaz), prezesem spółki Gazprom-Export zajmującej się eksportowaniem rosyjskiego gazu i prezesem EuRoPol Gazu, który miał decydować o umorzeniu długów Gazpromowi. Aleksandr Anatoljewicz Miedwiediew reprezentował więc obie strony sporu. Obowiązujący statut spółki nie pozwalał im jednak na podjęcie decyzji w sprawie umorzenia długów Gazpromu. Pozostali członkowie zarządu również sprzeciwili się umorzeniu długów. Komentując odwołanie Kwiatkowskiego i Tabaki, Janusz Kowalski - członek Zespołu ds . Bezpieczeństwa Energetycznego w Kancelarii Prezydenta zapowiedział, że umorzenie długu Gazpromowi pociągnie za sobą zawiadomienie prokuratury i powołanie sejmowej komisji śledczej. W najbardziej newralgicznym momencie, gdy ważyły się losy umowy polsko - rosyjskiej dotyczące dostaw gazu, doradca Lecha Kaczyńskiego zagroził powołaniem komisji śledczej i skierowaniem sprawy do prokuratury. Od tego momentu prezydent Lech Kaczyński stał się główną przeszkodą do podpisania umowy uzależniającej Polskę od dostaw rosyjskiego gazu."

W Smoleńsku zginęła większość gazowych "Reytanów".

A premier Donald Tusk zszedł z mola i schodzi po schodach.

A na tych długich i krętych schodkach wpadł na świetny pomysł - ciętą ripostę Putinowi, po z górą czterech latach: "europejską unię energetyczną".  

To się nazywa "l’esprit de l’Escalier"!              

Ostatnio przekonywał do niej szefa węgierskiego rządu Viktora Orbana w Warszawie.  Każda propozycja, która ma na celu przełamanie monopolu energetycznego, może liczyć na nasze wsparcie - dyplomatycznie odpowiedział premier z Węgier. A mnie się przypomniała inna książka i inny "duch schodów", riposta poniewczasie. 

"'Kur... no..., teraz to przesadził!' - Adam Michnik zaklął siarczyście, stojąc na placu Bohaterów w Budapeszcie wśród tłumu Węgrów. Był 16 czerwca 1989 roku. Słoneczny dzień. Kilkaset tysięcy ludzi na placu, miliony przed telewizorami. Nad głowami powiewały czerwono-biało-zielone flagi z wypaloną dziurą w środku. Na uroczystym, symbolicznym pogrzebie Imre Nagya, młody przywódca Fideszu, 26-letni Viktor Orbán, wezwał wojska sowieckie do opuszczenia Węgier." - czytam o tym przerywanym bluzgu Michnika w książce Igora Jankego "Napastnik. Rzecz o Viktorze Orbanie".

Przywołuję ten fakt, jako dowód z jakimi to elitami mamy od lat do czynienia w III RP. Ta służalczość krajowych pseudo-autorytetów wobec kolejnych ekip na Kremlu ma długą tradycję w PRL-u bis zwanym dla niepoznaki III RP. Może grzeszę tu uproszczeniem, ale nie waham się przed wrzuceniem do jednego worka takich ludzi jak Tusk i Michnik. To dla mnie postacie-symbole, czołowi przedstawiciele służalczej i niesuwerennej postawy, która według mnie jest głównym powodem tak długiego panoszenia się komunistycznej dyktatury na Wschodzie, także w obecnym neo-imperialnym wcieleniu. Zacytuję tu kolejny dłuższy fragment książki, dedykując go zwolennikom obecnej władzy - tej wykonawczej i tej dominującej medialnej, ostatnio coraz bardziej antyputinowskiej. Przeczytajcie ten tekst i pomyślcie, gdzie nasz kraj i nasz kontynent mogłyby już być, gdyby zamiast TAKICH przywódców partyjnych i duchowych, rządy polityczne i rządy dusz sprawowali prawdziwi liderzy i mężowie stanu- nieuwikłani, odważni i prawi jak ten Węgier, wtedy i dziś:

"Mało znany, młody człowiek, Viktor Orbán zażądał wycofania wojsk sowieckich, kiedy i na Węgrzech, i w innych krajach panowała jeszcze władza komunistyczna. Wielu ludzi ujrzało wtedy w tym młodym, przystojnym mężczyźnie przyszłego przywódcę. Po przemówieniu Orbán szybko wsiadł do autobusu, a potem do pociągu. Mieszkał wtedy pod Budapesztem. Spieszył się do domu, w którym czekała na niego żona Anikó z malutką, miesięczną córeczką. Wieczorem do ich mieszkania przyjechała teściowa, która zastąpiła rodziców przy Ráhelce, a oni popędzili na przyjęcie do jednego z domów, gdzie zgromadzili się opozycjoniści z Węgier i z Polski. Tego dnia w rozmowach z nim wszyscy go chwalili. Poza jedną osobą - Adamem Michnikiem. Orbán przeczytał wcześniej wiele prac Michnika, uczył się z jego tekstów i był przekonany, że jeśli nawet wszyscy w Europie Środkowej go potępią za wezwanie Sowietów do opuszczenia Węgier, to będzie jedna osoba, która go za to pochwali - właśnie Adam Michnik. Tymczasem było odwrotnie. Jak wspominają osoby, które stały z nim na placu Bohaterów, już wtedy polski opozycjonista siarczyście zaklął, uważając, że Orbán mocno przesadził. Wieczorem spotkali się na opozycyjnym przyjęciu. Zajadając kanapkę ze śledziem, Michnik mocno krytykował jego wystąpienie. Orbán - jak dziś wspomina - był zszokowany reakcją swojego idola z Polski. Następnego dnia grupa Adama Michnika spotkała się jeszcze raz z Viktorem Orbánem i jego najbliższymi współpracownikami w eleganckiej kawiarni wybudowanego na początku XX wieku hotelu Astoria. Michnik długo przekonywał Orbána, że jest zbyt radykalny i że za bardzo ryzykuje. Dzięki dwóm kartkom tekstu wygłoszonego na pogrzebie Imre Nagya Viktor Orbán stał się znany na całym świecie."