Ach, jak ten nasz Sierioża Ławrow dał odpór wrednemu imperialiście Kerry’emu!

Nasz szef dyplomacji, to znaczy ten prawdziwy, a nie ten malowany twittem rozmaitem, spotkał się z Amerykańcem w Paryżu. Wiadomo jak tam jest, elegancja Francja, normalnie nie pogadasz, trzeba po ichniemu. U nas to  bez wódki nie razbieriosz, a tam się trzeba umić zachować, na trzeźwo, na suchy pysk!  No, nasz Sierioża, zuch chłopak, wstydu nie przyniesie. Języki cudze zna, po amerykańsku to jak Obama jaki gada, mucha nie siada, „fly” znaczy się. I garnitury ma zawsze takie w kantkę, że  przeciąć dłoń o spodnie można, jakbyś po nich chciał ręką przejechać. I riposty, to znaczy te ich dyplomatyczne odpowiedzi, też cięte ma, że ho ho! Niejeden się pokaleczył. No i tego Kerry’ego też pewnie krew zalała, jak usłyszał słowa Ławrowa. No, ależ to bystrzak z tego naszego ministra spraw zagranicznych!

Ale może od początku. To było tak. Ten ich Dżon niby żart chciał Sieroży zrobić. I nagle dwa wielkie kartofle wyciągnął, w darze, prosto z pól ichniejszego stanu Idaho, który ponoć słynie z ziemniaków. No i tą swoją długą, krowią twarzą coś tam przeżuwał po amerykańsku, że to „gift”, znaczy się podarek od  imperialistycznych farmerów. A na to nasz maładiec Sierioża, że u nas w naszej stranie , to dawniej wódkę z kartofli pędziło się, ale dziś to już ze zboża. A z ziemniaków to już tylko „Pszeki”, czyli te nasze Polaczki. Kerry, na pewno aluzju poniał. My wiemy, że oni  obaj znaki sobie dawali. Wiadomo, co to były za dwa kartofle! Pamiętacie, kogo tak swego czasu Giermańce nazwały. Więc cwany Jankes nie do bimbru pił, oj nie! On tak machał tymi kartoflami, jakby zajączki lusterkami puszczał do naszego Sierioży, i okiem swym przy tym mrugał jak Bambi, i jak dzik jaki chrząkał, a w końcu nawet kwaknął tak- kwak!- niby przypadkiem, że to się jakoby zaśmiał krzywo tą swoją szczęką, która jest taka długa, że mu czasem pójdzie w długą i wydaje z siebie takie kwaki niespodziewane.

Nie z Ławrowem jednak takie numery, Kerry! Nie przestraszył się nasz zuch kartoflowych wykopków, jak kiedyś nazwała cmentarne rekolekcje  Caryca Wywiadu (prasowego). Nie będzie nas straszył wyciąganiem polskich bulw z ziemi. My je ucieramy na Jacki-Placki, i generalnie popijamy trupim samogonem! Ot, co!  A jak nam się zachce, to nam znów nadwiślański kartofel na brzozie wyrośnie.