Po czterech latach mało olśniewających rządów Platforma odniosła wymęczone, ale bezdyskusyjne zwycięstwo. Wiele atramentu przelano już szukając źródeł jej popularności. Moim zdaniem zawdzięcza je tyleż umiejętnemu stosowaniu politycznego marketingu, medialno-osobowościowym cechom Donalda Tuska, co marnej przedwyborczej kondycji głównego ugrupowania opozycji.

Wbrew siąkającym i narzekającym na jakość tej kampanii - ja będę jej bronił. To, że nie było fajerwerków, targania się po szczękach i haków wyciąganych zza pazuchy uznaję za sukces. Trochę zabrakło mi osi jakiegoś gorącego, emocjonującego sporu - ale jeśli dostrzec, że tym razem wszystkie partie przedstawiły wyborczy program, a w przypadku dwóch najważniejszych ugrupowań - PO i PiS-u ten program był całkiem sensowny i nie obiecujący gruszek na wierzbie - czegóż chcieć więcej?

Albo inaczej - czegóż chcieć więcej znając polską politykę....

Uważne spojrzenie w przedwyborcze sondaże dowodzi, że kluczowym momentem i elementem tej kampanii była sprawa Angeli Merkel, sposób jej podgrzania przez PO - z jednej, a reakcji PiS na kryzys - z drugiej strony. To czy i na ile celowo PiS chciał zagrać w końcówce kampanii "kartą niemiecką" pozostanie przedmiotem dociekań politologów i dziennikarzy. Ja mam poczucie, że Jarosław Kaczyński nieprzypadkowo podgrzewał zainteresowanie tą kwestią używając swego tradycyjnego - ezopowego hasła "wiem, ale proszę mnie o to nie pytać" i nie przygotowując żadnej niewinnej odpowiedzi na kolejne pytania dziennikarzy. Dodawszy do tego prztyczki wymierzane mediom i dziennikarzom i skupienie na odpieraniu zarzutów w najważniejszych z punktów widzenia decyzji wyborców dniach kampanii, ,"Babcia ze Stasi" - jak internauci ochrzcili tę historię - kosztowała PiS bardzo dużo.

Zwłaszcza, że sondażowa dynamika ostatnich tygodni kampanii, wskazywała na zbliżanie się PiS-u do Platformy i wyrównany wynik wyborów.

Platforma spędziła tę kampanię poszukując najbardziej skutecznego sposobu na podgrzanie politycznych emocji i mobilizację swych wyborców. Wyzwania na debatę, Polska w budowie, 300 miliardów i straszenie PiS-em szły słabo. Tuskobus na chwilę ożywił atmosferę, ale po jakimś czasie i on zaczął nużyć. Dopiero "niemiecka ofensywa" PiS tchnęła w Platformę nowego ducha i pomogła jej w przypomnieniu "jak bardzo premier Kaczyński skłóciłby nas z Europą". Napędziło to odrobinę frekwencję, pchnęło do głosowania na PO wahających się czy i na kogo głosować i przesądziło - może nie o samym zwycięstwie, ale o jego rozmiarach. Potwierdziło też - niestety - smętną prawdę o polskiej demokracji - w której coraz częściej głosuje się "przeciw" niż "za", a emocje negatywne odgrywają w politycznych decyzjach rolę więcej niż istotną.

Więcej felietonów Konrada Piaseckiego na www.interia.pl