Film, o którym pisałem kilka dni temu, nowa rosyjska superprodukcja w ciągu kilku dni wyświetlania zarobił 13 milionów dolarów. Chociaż film wyświetlany jest tylko w Rosji i na Ukrainie. Nie interesują mnie zupełnie rekordy kasowe, ale jestem pod wrażeniem.

Obiecałem, że film zobaczę i przekażę wrażenia. Zobaczyłem… najpierw 12 minutową scenę bitwy morskiej podczas pierwszej wojny światowej na Bałtyku. Tę sekwencję kręcono ponad miesiąc, zaangażowano sztab specjalistów z Hollywood i krótko mówiąc te kilkanaście minut filmu to światowa klasa. W polskim kinie tak nakręconych scen batalistycznych nie było. Namiastkę tego przynoszą trailery, które możecie zobaczyć na

Po bitwie, zresztą nie ostatniej w filmie zaczyna się akcja właściwa, czyli romans przeplatany patriotycznymi frazesami o oddaniu Rosji i walce z bolszewikami. W filmie bolszewicy pojawiają się rzadko, są barbarzyńscy i okrutni, na pewno nie bardziej niż byli w rzeczywistości. Biali są za to wyidealizowani , wręcz anioły bez skazy. Gdy oddziałom Białych idącym na odsiecz Kołczakowi zatrzymanemu w Irkucku kończy się amunicja… rzucają się z bagnetami i szablami na karabiny maszynowe bolszewików i… zwyciężają.

Jest jeszcze jeden potężny minus tego filmu. Bardzo banalne i pozbawione emocji dialogi. Od razu widać, że scenarzyści nie mieli „literackiego fundamentu”. Gdyby aktorzy nic nie mówili, film absolutnie niczego by nie stracił. Mam wrażenie, że scenarzyści nie zetknęli się z rosyjską prozą pełną egzystencjalnych dramatów i wyborów. W tym filmie romans Kołaczaka i Anny Timiriowej niezwykle przypomina „Doktora Żywago” Borysa Pasternaka. U Pasternaka była fikcja, w Admirale mamy próbę odtwarzania historii. Wygrywa bez wątpienia doktor Żywago.

Mimo tych braków i mimo to, że w filmie miejscami pojawia się zbyt duże natężenie efektów, to zdecydowanie najlepszy film w gatunku „kina historycznego” jaki Rosjanom udało się zrobić po upadku komunizmu. Poprzednie próby, czyli „1612” i „Panowie Oficerowie” były kompletnymi porażkami. Tu mamy kawałek nieźle zrobionego kina historycznego i kawałek niezłego filmu w ogóle.

Brakowało mi tylko ładunku emocjonalnego, jaki musiał towarzyszyć tej miłości rozgrywającej się w scenerii podpalanego przez bolszewików świata. Nie jestem krytykiem filmowym i całe szczęście… film po prostu spodobał mi się, chociaż nie rzucił na kolana.

Postanowiłem nawet odnaleźć w Moskwie grób Anny Timiriowej - kobiety, która za miłość do carskiego Admirała zapłaciła blisko 40 latami w sowieckich łagrach… jej losy, to jest dopiero temat na film.