Miał być boom, a jest ledwie wystrzał z kapiszona. Po pół roku możliwości podejmowania legalnej pracy w Niemczech okazuje się, że zarabiać za Odrą wyruszył niewielki ułamek tych którzy wcześniej deklarowali zainteresowanie.

Zachodniopomorski Urząd Pracy we współpracy ze swoim niemieckim odpowiednikiem w tym czasie przeprowadzili rozmowy z blisko 800 zainteresowanymi osobami. Umowę z nowym pracodawca zawarło mniej niż 10 osób.

Powodów jest kilka, Przede wszystkim chodzi o język. Agnieszka Garncarz z wojewódzkiego urzędu pracy podkreśla, że nie chodzi o to by na budowie cytować z pamięci Goethego, ale by się zwyczajnie z dogadać z majstrem. Im wyższa specjalizacja zawodowa, tym ta znajomość powinna być lepsza - tłumaczy Garncarz.

Równie dużym problemem są zbyt małe zarobki. Stawki proponowane tuż za miedzą należą do najniższych w Niemczech - od 800 do 1000 euro, minus koszty dojazdów. Możliwość zatrudnienia na poziomie finansowym porównywalnym do naszego - gros osób rezygnuje z takiej możliwości- tłumaczy urzędniczka.

Żeby zarobić więcej trzeba jechać daleko w głąb Niemiec. A to już oznacza rozłąkę z rodziną, na którą mało kto się decyduje.