Najnowsza propozycja kompromisu na unijnym szczycie w sprawie nowego budżetu Wspólnoty może godzić w polskie interesy - ustalili nieoficjalnie specjalni wysłannicy RMF FM. Oczekiwania Holandii, Austrii, Szwecji i Danii mogą zostać zaspokojone kosztem Polski. W Brukseli już drugi dzień trwają targi o nowy 7-letni plan dochodów i wydatków Unii Europejskiej.

Skąpa czwórka - tak określa się w Brukseli Holandię, Austrię, Szwecję i Danię - uparcie żąda znacznie mniejszego budżetu niż jest na stole, żeby uratować negocjacje, potrzebne są cięcia. Według źródeł unijnych, mogą one dotknąć kraje korzystające z największych funduszy na drogi i na rolnictwo, więc to może mocno dotknąć Polskę.

Z tych nieoficjalnych źródeł dowiadujemy się, że w Komisji Europejskiej trwają dokładne wyliczenia. Ich efektem ma być nowa propozycja budżetowa.

Polscy dyplomaci zapewniają, że cięcia nie odbywają się kosztem Polski. W żadnych rozmowach nie pojawiła się propozycja, żeby cięcia były naszym kosztem - zapewniał jeden z nich naszą korespondentkę. Jednak wcześniej jeden z unijnych rozmówców mówił nam, że cięcia mogą dotknąć wszystkie polityki: i politykę spójności, z której Polska najwięcej korzysta, i rolnictwo.

Oszczędności można także szukać w tak zwanych marginesach, czyli niezagospodarowanych środkach. Wiadomo, że to mogłoby dać nawet ponad 11 miliardów euro. Poza tym nieoficjalne źródła podają, że kanclerz Niemiec i prezydent Francji proponują cięcia w wydatkach na administrację. W sumie miałoby się zebrać 20 miliardów euro.

Premier Danii - jednego z krajów, określanych mianem skąpców - Mette Fredriksen powtarza, że czwórka nie ma zamiaru ustępować. Skoro pytacie, czy się uda zamknąć dyskusje o budżecie w ten weekend, to odpowiadam, że nie sądzę. Mogę zostać, jestem gotowa nawet na cały weekend, ale nie wydaje mi się, żebyśmy mogli osiągnąć porozumienie - stwierdziła szefowa rządu w Kopenhadze.

Co ciekawe, szef Rady Europejskiej spotkał się już z szefami rządów Portugalii i Hiszpanii. To może oznaczać, że szuka wsparcia dla nowej propozycji za plecami Polski.

Jak podał "Financial Times", Charles Michel, Angela Merkel i Emmanuel Macron dyskutowali możliwe dodatkowe oszczędności w budżecie, które miałyby sięgać 20 mld euro. Jak informuje gazeta, według tej koncepcji budżet unijny miałby sięgać 1,03-1,05 proc. DNB, a więc jeszcze mniej, niż w swojej propozycji założył Michel.

W tej chwili szef Rady Europejskiej Charles Michel rozmawia z przywódcami państw Grupy Wyszehradzkiej, czyli Polski, Węgier, Czech i Słowacji.

Początek drugiego dnia szczytu cały czas się opóźnia. Targi znów mogą potrwać do rana. 

Polsce grozi znaczne zwiększenie wpłat do UE

Jak już wcześniej informował nasz wysłannik na unijny szczyt, większość pieniędzy, które rząd Mateusza Morawieckiego obiecuje Polakom na rekompensaty za prąd, chce przejąć Bruksela. Jedna z propozycji, o których drugi dzień dyskutują unijni przywódcy, przewiduje rozwiązanie, które może kosztować Polskę wiele miliardów złotych - zauważa dziennikarz RMF FM Michał Zieliński.

Po brexicie Brytyjczycy już nie płacą składek, a bogate kraje nie chcą przekazywać więcej do wspólnej kasy. Jednocześnie kraje, które od lat korzystają z transferów ze wspólnej kasy, nie chcą z nich rezygnować. Dlatego na szczycie w Brukseli unijne władze próbują szukać nowych dochodów. Wśród propozycji jest pomysł, by zmienić sposób dzielenia dochodów ze sprzedaży praw do emisji dwutlenku węgla.

Zgodnie z unijną polityką ograniczania emisji, rządy poszczególnych państw sprzedają przyznaną im pulę praw do emisji dwutlenku węgla. Sprzedają je na wolnym rynku, uzyskując z tego pieniądze, które można wydawać na określone przez Unię cele.

Wśród celów, na które może przeznaczyć te pieniądze polski rząd, są rekompensaty za drogi prąd dla gospodarstw domowych. Bruksela zgodziła się na takie rozwiązanie, zdając sobie sprawę z tego, że w Polsce, gdzie węglowe elektrownie muszą płacić za prawa do emisji, prąd stał się wyjątkowo drogi.

Wicepremier Jacek Sasin niedawno zapowiedział, że w przyszłym roku lwia część dochodu ze sprzedaży praw do emisji trafi do kieszeni Polaków w postaci rekompensat za podwyżki cen prądu.

Tymczasem unijna propozycja próbuje odebrać rządowi większość pieniędzy ze sprzedaży tych praw. Według tego planu, rządy krajów członkowskich, w tym Polski, mogłyby zatrzymać dla siebie tyle, ile zarabiały na emisjach w latach 2016-2018, a reszta trafiałaby do unijnej kasy.

W tym rozwiązaniu kryje się mechanizm pozbawienia rządów większości dochodów z praw do emisji, bo w latach 2016-2018 te prawa kosztowały 7 do 10 euro, a dzisiejsza cena to ponad 25 euro. W dodatku prognozy mówią, że prawa do emisji mogą jeszcze w nadchodzących latach podrożeć, nawet dwa razy! Oznaczałoby to konieczność przekazania do Brukseli wielu miliardów złotych.

W nowej dekadzie Polska ma mieć do sprzedania 270 mln praw do emisji. Wdrożenie planu oznaczałoby konieczność przekazania do Brukseli w nowej siedmiolatce nawet kilkunastu mld złotych.

Rząd zatem chwali się, że w Brukseli uzyskuje ustępstwa, ale niechętnie wspomina o zagrożeniu, które może nas kosztować wiele pieniędzy. Dopytywany przez dziennikarza RMF FM polski dyplomata zapewnia, że Polska nie zgodzi się na obecną propozycję. Premier ma się domagać ulgi, która częściowo wyłączyłaby Polskę z nowego mechanizmu. Argumentem ma być to, że skoro Polska ma odchodzić od węgla, to zmniejszanie funduszu, który w założeniu ma w tym pomóc, po prostu nie ma sensu.


Opracowanie: