Pracownicy francuskich kolei rozpoczęli 24-godzinny strajk, domagając się podwyżek i bezpieczeństwa miejsc pracy. Ich strajk jest pierwszym i głównym wydarzeniem spośród działań zaplanowanych na wtorek przez związki zawodowe, aby wywrzeć presję na rząd.

Protesty, jak się oczekuje, spowodują we wtorek pomniejsze zakłócenia w transporcie, oświacie i innych służbach publicznych. Nie dojdzie do wyprowadzania tłumów na ulice, jak działo się podczas poprzednich strajków w tym roku. Związki zawodowe oskarżają prezydenta Nicolasa Sarkozy'ego o to, że nie stara się ratować miejsc pracy i płac. Nie udało im się, mimo ponawianych masowych demonstracji, przekonać go do podniesienia płacy minimalnej.

Oprócz tych protestów we Francji od kilku miesięcy trwają odrębne spory dotyczące przyszłości uniwersytetów, szpitali, produkcji mleka oraz części prywatnych spółek, które zapowiedziały masowe zwolnienia.

Wtorkowe strajki, okrzyknięte "dniem zdecentralizowanej mobilizacji", to kompromisowy plan związkowy, przewidujący wstrzymywanie się od pracy i demonstracje w poszczególnych firmach, ale bez masowych protestów z udziałem pracowników różnych sektorów. Państwowe koleje SNCF zapowiedziały, że nie będzie kursować jedna czwarta szybkich pociągów TGV i połowa pociągów regionalnych. Zakłócenia na mniejszą skalę spodziewane są w paryskim metrze.