Brakuje im pieniędzy na paliwo, telefony i odnowienie sprzętu zniszczonego przez powódź. Mowa o strażakach z Sandomierza, którzy w lipcu przez kilkanaście dni bez wytchnienia walczyli o utrzymanie wałów na Wiśle. Teraz też walczą - tyle tylko, że o przetrwanie.

Nastroje wśród strażaków nie są najlepsze. Pochwały i odznaczenia za niebywałe poświęcenie nie naprawią pomp i samochodów. Trudno pracować, gdy w każdej chwili telefon może zamilknąć. Jeśli zabraknie na paliwo to strażacy mogą nie wyjechać do wezwania, choć szef sandomierskich strażaków Krzysztof Wolak robi wszystko, żeby do tego nie dopuścić: "Tych środków finansowych na paliwo może zacząć brakować. Jednak moją rolą jest, żeby w jakiś sposób te środki się znalazły. Bardzo liczę na współpracę z samorządami, które zawsze nam pomagały". Nie wiadomo jednak czy będą mogły pomóc teraz. Nie zapominajmy, że w powiecie sandomierskim jest kilka gmin, które ucierpiały podczas powodzi. Samorządy muszą wiec troszczyć się o remonty budynków, dróg i wodociągów. Strażacy potrzebują co najmniej 80 tysięcy złotych na naprawę łodzi, silników, pomp i samochodów. Próbują jakoś oszczędzać: "Nie ma na czym oszczędzać. A oszczędza się na wszystkim - na telefonie, na światłach, na papierze, nawet na sortach mundurowych, na świadczeniach dla ludzi". Rosną zaległości w telekomunikacji i energetyce. Ludzie otrzymują tylko gołe pensje, około 1300 złotych na rękę. Od dawna nie ma mowy o dodatkowych świadczeniach. Kolejne firmy, które podczas powodzi pomagały strażakom zaczynają domagać się pieniędzy. Tylko, że im nie można powiedzieć - nie mamy z powodu dziury w budżecie. To zdanie natomiast najczęściej słyszą strażacy.

foto Archiwum RMF

17:35