Miasta do perfekcji opanowały sztukę obchodzenia progu zadłużenia. To sztuka, za którą przyjdzie nam słono zapłacić, jeżeli wielkie inwestycje nie okażą się tak intratne, jak to w roku wyborczym obiecywali nam samorządowi włodarze - pisze "Dziennika Gazeta Prawna".

Duże miasta robią, co mogą, żeby nie przekroczyć 60-proc. progu zadłużenia. Zakładają spółki, które biorą na siebie zobowiązania samorządów. W Gdańsku długi firm komunalnych są już większe niż magistratu.

W Poznaniu pożyczki spółek komunalnych już w ubiegłym roku były większe niż magistratu. O ile stolica Wielkopolski była winna około 780 mln zł, to dwadzieścia spółek, w których ma udziały, już 939 mln zł.

Sześćdziesięcioprocentowa bariera pękłaby też w Warszawie. W stolicy 28 spółek, których miasto jest jedynym właścicielem, ma dziś 1,1 mld długów. To około jednej piątej tego, co jest winne wierzycielom samo miasto.

Duże miasta bardzo szybko zbliżają się do dopuszczalnego poziomu zadłużenia. Licząc z długiem zależnych spółek, już dawno ten próg przekroczyły.

Według prognoz zobowiązania Gdańska wyniosą w tym roku około 46 proc. dochodów, Poznania - 56,9 proc., a Wrocławia - 55,3 proc.

Ekonomiści twierdzą, że za długi spółek i tak zapłaci miasto. Choć teoretycznie odpowiadają za nie same firmy, ale trudno sobie wyobrazić, by w razie kłopotów gmina pozwoliła jej upaść.