Klienci salonów samochodów zmuszani są do podpisywania oświadczeń, że nie sprzedadzą kupowanego auta. Oświadczeń wymagają dilerzy, których zmuszają do tego koncerny. A wszystko przez różnice cen aut w Polsce i na Zachodzie.

Samochody w polskich salonach są dużo tańsze niż w Niemczech czy Holandii, nawet o kilkanaście procent. Na różnicy zarabiali zachodni dilerzy, a nie koncerny. Te ostatnie postanowiły więc zabronić polskim handlarzom sprzedaży aut zachodnim dilerom. I żądają w tej sprawie specjalnych oświadczeń.

Polacy nie chcą podpisywać "lojalek"; uważają, że koncerny nie mają prawa żądać takich oświadczeń. Dilerzy twierdzą też, że to nie salony z Zachodu kupują samochody, ale jakieś inne firmy, np. z Niemiec, Francji i Holandii. Właściciele salonów oficjalnie zapewniają, że nie wiedzą, co się z nimi dalej dzieje. Wiadomo jednak powszechnie, że owe firmy odsprzedają je zachodnim dilerom.

Największe oburzenie budzi jednak to, że owe deklaracje muszą podpisywać zwykli klienci. Gdy Kowalski idzie do salonu i kupuje samochód, pod nos podsuwa mu się pismo: "Kupujący oświadcza, że nie nabywa samochodu w celu dalszej odsprzedaży". Oznacza to, że Kowalski nie będzie mógł sprzedać swojego samochodu, by kupić np. większy.

To absurd. Klienci muszą mieć świadomość, że kupując samochód będą zmuszeni do jego eksploatacji do końca jego żywotności - komentuje właściciel jednego z trójmiejskich salonów. Dodajmy, że dzięki różnicy cen w Europie rodzimi dilerzy przeżywają hossę. Sprzedaż wzrosła nawet o 30 procent.