Nie da się uniknąć okresów przejściowych w sprawie podejmowania przez Polaków w krajach Unii Europejskiej, już po naszym wstąpieniu do "15" Między innymi takie przesłanie przywiezie do Polski szef Komisji Europejskiej Romano Prodi. Wizytę w naszym kraju rozpoczyna on dzisiaj. Spotka się z najwyższymi rangą polskimi urzędnikami, w tym prezydentem i premierem.

Coraz częściej mówi się w Brukseli, że liczniejsi i bardziej mobilni Polacy będą dłużej musieli poczekać na możliwość swobodnego podejmowania pracy w krajach Unii niż obywatele mniejszych krajów. Prodi pytany przez reporterkę radia RMF FM, czy może zagwarantować, że restrykcje dla Polaków będą takie same jak np. dla Estończyków czy Węgrów odpowiedział: "Nie gwarantuję niczego. Będziecie traktowani w tych samych sprawach tak samo jak inni. Okres przejściowy na pracę będzie zredukowany do minimum, a wy będziecie traktowani w sposób jasny i przejrzysty, a także w sposób odpowiadający godności i historii polskiego narodu" – powiedział Prodi. Restrykcje wobec polskich pracowników mają być minimalne ale, jak to ujął Prodi, "na tyle długie, by uśmierzyć niepokój" opinii publicznej na Zachodzie. Chodzi m.in. o niemiecki postulat by po rozszerzeniu Unii wprowadzić siedmioletni okres przejściowy w dostępie do niemieckiego rynku pracy. Prodi liczy, że Polska wykaże się elastycznością wobec żądań Austrii i Niemiec i choć nie powiedział tego wprost, dał wyraźnie do zrozumienia, że opór ze strony Polski opóźni poszerzenie. Nie zawahał się zasiać wątpliwości, że "nieprzewidziane zdarzenia" - choć tylko one - grożą wstrzymaniem wejścia naszego kraju do UE. Nie wyjaśnił, jakiego rodzaju zdarzenia ma na myśli. Szef Komisji Europejskiej nie rozwiał więc polskich obaw co do dyskryminacji naszych obywateli.

Polskie negocjacje z Unią Europejską o członkostwo w tej organizacji napotykają na liczne trudności. Najgłośniejsze z nich to oczywiście problemy z dostosowaniem polskiego rolnictwa do unijnych standardów.

Jednolity stół unijny

Inna drażliwa kwestia to polskie żądanie okresu przejściowego na zakup ziemi przez cudzoziemców. Ale są i takie problemy, które wywołują ironiczny uśmiech na twarzy. Na przykład kwestie negocjacji tego co obecnie jemy, a co po wejściu do Unii niekoniecznie w obecnej postaci będzie mogło znaleźć się na naszych stołach. Polska chce wynegocjować, aby śledź, który jest łowiony przez Polaków (nieco krótszy, mniejszy od tego łowionego przez rybaków Fińskich) był także dopuszczony w ramach wspólnej polityki rybackiej Unii Europejskiej. Ryba nie może być za mała, ponieważ oznaczałoby to, że jest za młoda. Rybacy polscy łowią takiego śledzia jakiego mają na swoich łowiskach. Ten śledź jest niestety mniejszy. Okazuje się jednak, że z Unią musimy negocjować nie tylko parametry produkowanej czy wyławianej przez nas żywności, ale również tej, którą importujemy, na przykład rodzaj bananów. Prawda jest taka, że Unia Europejska ma preferencyjne umowy handlowe z państwami basenu Morza Śródziemnego, natomiast polskie banany są czasami sprowadzane z innych stron świata. Sprowadzane do Polski banany mają trochę inny wygląd. I w związku z tym UE negocjuje z Polską na temat, jakie owoce będą u nas sprzedawane za kilka lat, kiedy Polska będzie w Unii. W tej chwili wiem, że toczą się negocjację także w sprawie oscypków i celem jaki rząd polski może osiągnąć ma być dopuszczenie oscypków, czyli tak naprawdę dopisanie ich do odpowiedniego aneksu Unii, jako produktu dopuszczonego na jednolitym rynku Unii Europejskiej. O kłopotach polskich negocjatorów z reporterem radia RMF FM Ryszardem Cebulą rozmawiał Mikołaj Dowgielewicz, doradca Bronisława Geremka byłego ministra spraw zagranicznych.

rys. RMF FM

00:15