Blisko pół miliona Polaków pożycza sobie pieniądze przez internet - wynika z danych portali zajmujących się zjawiskiem "social lendingu". Zdecydowana większość tej grupy to pożyczkobiorcy. Pożyczkodawcy stanowią tylko niewiele ponad jeden procent. Ekonomiści przewidują, że popularność internetowych pożyczek będzie rosła. Na razie jednak korzystanie z nich utrudniają niejasne przepisy.

Na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu tematem "społecznościowych pożyczek" zajmowali się ekonomiści i młodzi finansiści. Zdaniem ekonomisty, prof. Leszka Dziawgo, popularność tego typu działalności w internecie będzie coraz większa. Okazuje się, że możliwy jest świat, w którym można tak zdefiniować pożyczanie pieniędzy między ludźmi, że pośrednicy tacy jak banki nie będą wcale potrzebni - ocenia w rozmowie z reporterem RMF FM Tomaszem Fenske i dodaje, że "social lending" to interesująca alternatywa dla współczesnej bankowości. Problemem może być jednak przełamanie nieufności Polaków wobec takiej formy udzielania pożyczek i stopień ich zabezpieczenia. Takim wyzwaniem dla nas wszystkich jest to, czy te pożyczki są na tyle dobrze zabezpieczone, że możemy te pieniądze zobaczyć z powrotem - podsumowuje ekonomista.

Prawie jak w banku

Pożyczki społecznościowe działają podobnie do bankowych. I w jednym, i w drugim przypadku mamy do czynienia z pożyczkobiorcą i inwestorem. Inwestor udziela pożyczki osobie, która jej potrzebuje za pośrednictwem portalu społecznościowego - wyjaśnia Maciej Ziółkowski, organizator konferencji w Toruniu. Pożyczkobiorca po określonym czasie spłaca pożyczkę portalowi, który następnie przelewa pieniądze pożyczkodawcy. Pierwszy, po dopełnieniu procesu weryfikacji, może liczyć na szybki zastrzyk finansowy, drugi zarabia. Ile? Nawet 25 proc. w skali roku. To dużo więcej, niż w banku - ocenia Ziółkowski.

Jak nie dać się oszukać

Zarówno dla pożyczkodawców, jak i pożyczkobiorców kluczowa jest szczegółowa weryfikacja dokumentów i informacji na temat drugiej strony. Strony transakcji prawdopodobnie nigdy nie spotkają się osobiście. W takim wypadku ciężar weryfikacji bierze na siebie pożyczkowy portal internetowy. Wszystko, co polega na spotykaniu się ludzi w Internecie jest trochę niebezpieczne. Polega mimo wszystko na wzajemnym zaufaniu - przyznaje Paweł Kamiński z UMK.

Generalnie im więcej elementów weryfikacji, tym bezpieczniej. Najlepsze portale sprawdzają więc dowody osobiste, miejsce zamieszkania, pracodawcę i wpisy w rejestrach dłużników. Dopiero po przejściu procedury weryfikacji użytkownik może zacząć ubiegać się o pożyczkę. Im większą liczbę takich weryfikacji zgromadzi, tym większą ma szansę na jej uzyskanie - podkreśla Kamiński.

Niejasne przepisy

Problemem dla pożyczających przez internet mogą być jednak nie tylko zabezpieczenia, którym Polacy nie do końca ufają, ale także przepisy. W przypadków jednego z inwestorów sąd stwierdził, że social lending trzeba zakwalifikować jako działalność gospodarczą, ponieważ jest to działalność zarobkowa i jest prowadzona w sposób ciągły - mówi Paweł Kamiński. Oznacza to, że od sum zarobionych na pożyczaniu przez internet należy odprowadzić podatek. Samo pojęcie "social lending" jednak w prawie nie istnieje i zjawisko nie zostało, jak dotąd, uregulowane. Nadal nie wiemy tak naprawdę, jak pod koniec roku należy ten przychód rozliczyć. Portale jedynie sugerują, w którą pozycję w PIT wpisać dochody uzyskane z rynku SL - podsumowuje Kamiński. Tym samym oferujących internetowe pożyczki, którzy nie rozliczyli się jak należy z tej formy prowadzenia działalności gospodarczej, mogą spotkać ze strony fiskusa srogie kary.