Niemiecki rząd liczy na to, że odzyska od oszustów podatkowych ponad sto milionów euro. Na tyle bowiem wyceniana jest wartość płyty ze skradzionymi ze szwajcarskiego banku danymi. Rząd Angeli Merkel już zdecydował się ją kupić, ale minister finansów chce dać ostatnią szansę tym, którzy unikali fiskusa i apeluje, by w najbliższych dniach przyznali się do swoich nadużyć.

Minister liczy na skruchę, ale głównie tych, których nie ma na "szwajcarskiej" liście. Od tych, których dane znajdują się na płycie, pieniądze i tak zostaną odzyskane. Gdyby jednak przyznali się inni, wpływ do budżetu byłby znacznie większy. To jest możliwe, bo nadal nie wiadomo, z którego banku pochodzą wyciągi. Stąd wahanie wielu Niemców: iść do urzędu i zapłacić zaległe podatki powiększone tylko o coroczne 6 proc. odsetek czy też liczyć na to, że nadużycia nie zostaną wykryte. Gdy w drzwiach stanie kontroler skarbowy, będzie już za późno, bo do zaległości doliczona zostanie wysoka kara.

Na razie Niemcy ustawiają się w kolejkach do doradców podatkowych, którzy mówią, że czują się jak spowiednicy. Po rozgrzeszenie trzeba jednak pójść do urzędu, co zapewne wielu skruszonych wkrótce uczyni.