To miał być początek powrotu rosyjskiej floty na szerokie oceany, jedynie preludium przed wielką wyprawą na wody Atlantyku i Morza Śródziemnego. Tymczasem sny o potędze toną wraz dumą rosyjskiej floty, atomowym okrętem podwodnym „Kursk”...

Pod koniec ubiegłego tygodnia jeden z najnowocześniejszych rosyjskich okrętów podwodnych „Kursk” wypływa w Morze Barentsa. Wraz z „Kurskiem” z bazy w Siewieromorsku, w morze wychodzi kilkanaście innych okrętów Floty Północnej. Miały one brać udział w ostatnich manewrach przed wypłynięciem floty na Południe.

Według rosyjskiego prezydenta Władimira Putina, manewry na Morzu Barentsa miały być jedynie preludium do wielkiej wyprawy marynarki wojennej na wody Atlantyku i Morza Śródziemnego. Zwodowanym w 1994 roku „Kurskiem” dowodził kapitana 1. rangi Giennadij Liaczin. Na pokładzie znajdowało się 116 członków załogi i bliżej nie określona liczba wysokich oficerów rosyjskiej marynarki wojennej. Nie przypuszczali, że może być to ich ostatni rejs. "Kursk” zatonął 140 km od Murmańska. Kiedy opadł na dno, jego kapitan zgodnie z regulaminem postępowania podczas awarii, wygasił serce atomowego okrętu - reaktory.

Wiadomo, że okręt leży na dnie z podniesionym peryskopem. Ma uszkodzony mostek nawigacyjny i rozerwaną przednią część kadłuba. Na dwóch wyrzutniach rakietowych na prawej burcie brakuje pokryw. Kolos zastygł na głębokości 108 m. Od tej pory nie ma z nim kontaktu radiowego. Nie wiadomo dlaczego załoga nie używa radiostacji zasilanej awaryjnymi akumulatorami. Być może zostały uszkodzone. Jeśli nie działają akumulatory, to na "Kursku" panuje ciemność i jest bardzo zimno. Temperatura wody na głębokości ponad 100 metrów wynosi osiem stopni Celcjusza. Z powodu braku prądu na okręcie, nie działa też awaryjna instalacja oczyszczająca powietrze Oznacza to, że marynarzom na okręcie mógł już skończyć się tlen.

Rosjanie zapewniają, że okręt poszedł na dno przed południem w niedzielę, a powietrza powinno wystarczyć jeszcze na 9 dni - a nie jak do tej pory podawano na dwa dni. Jednak według Norwegów, „Kursk” zatonął już w sobotę. Oznaczałoby to, że - gdyby sprawdziły się najbardziej pesymistyczne przypuszczenia - już w nocy większość załogi nie żyła. Ratownicy zapewniali, że słyszeli pukanie w kadłub okrętu.

Jednak dziś, wicepremier Rosji, Ilja Klebanow, kierujący komisją, powołaną po wypadku jednostki poinformował, że z zatopionej jednostki nie dochodzą żadne sygnały życia. Klebanow podkreślił jednocześnie, że nie oznacza to, iż wszyscy marynarze nie żyją. Prezydent Władimir Putin określił sytuację jako bardzo krytyczną i dodał, że ekipy ratownicze robią wszystko, co w ich mocy, by ocalić marynarzy.

Wojciech Łuczak, redaktor naczelny miesięcznika "Raport", ekspert w dziedzinie militariów i wojskowości powiedział radiu RMF FM, że w tej chwili szansę na uratowanie rosyjskiej załogi są praktycznie zerowe. Zwłaszcza jeśli potwierdzą się doniesienia amerykańskich specjalistów od akustyki, jakoby na „Kursku” miał miejsce wybuch:

Nad leżącą na dnie łodzią krąży 15 okrętów. Sztorm powoduje, że tylko potężny krążownik atomowy "Piotr Wielki", stojąc nad "Kurskiem" na kotwicach, wskazuje położenie uszkodzonej jednostki. Mniejsze okręty muszą stale manewrować, walcząc z kilkumetrowymi falami. Z trudem udało się spuścić pod wodę ratowniczy "Kołokoł". Z tej kapsuły dokonano oględzin i podjęto nieudaną próbę przyjścia z pomocą. Prób było jeszcze kilka. Jednak z powodu sztormu proba ewakuacji załogi zakończyła się niepowodzeniem. Operacji jednak nie przerwano i kapsuła ponownie będzie próbowała przybić do okrętu. Dzisiaj rano jeszcze raz opuszczono kapsułę, która miała zabierać po 20 osób i w ten sposób wydostać je na powierzchnię.

Dowódca rosyjskiej marynarki wojennej, admirał Władimir Kurojedow zapowiadał wieczorem, że jeżeli nie uda się ewakuować załogi przy pomocy tych kapsuł, to ratownicy sporóbują wydobyć cały okręt przy pomocy 400-tonowych pontonów. Zostałyby przymocowane z obu stron kadłuba "Kurska".

Wcześniej planowano całkowicie podnieść okręt z dna morza przy pomocy pontonów. Okazało się to jednak niemożliwe. Będzie można natomiast umocować pontony do części rufowej i ustawić okręt pionowo. Ponieważ "Kursk" ma długość 154 metrów, a spoczywa na głębokości 108 metrów, po takiej operacji rufa statku znalazłaby się nad wodą. Rosyjscy eksperci uważają, że wtedy łatwiej byłoby wydostać marynarzy z wnętrza okrętu-pułapki.

Dlaczego super-nowoczesny okręt zatonął? Dowódcy floty zaprzeczają, że przyczyną katastrofy była awaria. Wpierw upierali się, że "Kursk" zderzył się ze szpiegowską łodzią. Potem pojawiła się wersja, że okręt wpadł na minę z czasów wojny. Oficjalnego rosyjskiego komunikatu na razie nie ma. O przyczyny katastrofy zapytaliśmy Andrzeja Wilka, eksperta z Ośrodka Studiów Wschodnich:

"Kursk" w czasie ćwiczeń miał strzelać torpedami. Nie wiadomo, czy udało mu się je odpalić, bo to prawdopodobnie w komorze torpedowej na dziobie doszło do wybuchu. Wtedy okręt nabrał wody i poszedł na dno. Tę tezę potwierdza również „Washington Post” Dziennik napisał, że trzy amerykańskie okręty obserwowały rosyjskie manewry, w czasie których doszło do wypadku "Kurska" i być może zarejestrowały wybuch, który uszkodził te jednostkę. Powołując się na źródła w armii i służbach specjalnych, gazeta pisze, że taśmy mogą dać odpowiedź na pytanie, co tak naprawdę się stało. Eksperci raczej odrzucają przypuszczenia, że eksplodował któryś z pocisków na pokładzie okrętu.

Pomocy jednak chcemy

Rosja od początku tragedii odmawiała przyjęcia pomocy ze strony innych krajów. Swoją pomoc zaoferowało NATO. Długo jednak Rosjanie powtarzali, że cytując prezydenta Putina „flota rosyjska dysponuje całym arsenałem środków do przeprowadzenia operacji ratunkowej”. Tymczasem do pomocy w akcji na Morzu Barentsa gotowa była Wielka Brytania. Mimo że rząd rosyjski oficjalnie o to nie wystąpił, brytyjskie specjalne kapsuły ratownicze - miniokręty podwodne LR5 - zostały załadowane na pokład samolotu transportowego. Maszyna czekała na sygnał startu na lotnisku w pobliżu Glasgow. W pogotowiu był też specjalny okręt ratowniczy, który mógłby wypłynąć na Morze Barentsa. „Jeśli nasi rzeczywiście sami uratują wszystkich marynarzy z "Kurska", to nie będzie sprawy. Jeśli jednak im się nie uda, to wszyscy naczelnicy, w tym i ten najwyższy, będą musieli odpowiedzieć za to, że odrzucili pomoc” - skomentował decyzje władz Rosji Borys Niemcow, lider Sojuszu Sił Prawicowych.

We wtorek wieczorem amerykański sekretarz obrony William Cohen wysłał notę do rosyjskiego ministra obrony, marszałka Igora Siergiejewa, deklarując gotowość udzielenia "wszelkiej możliwej pomocy". Taka sytuacja trwała aż do środy a czas uciekał. Nieoczekiwanie dowództwo rosyjskiej floty zmieniło front i Brytyjczycy ruszyli na pomoc. Zmianę decyzji zręcznie tłumaczyli rosyjscy politycy: „Rosja nie odmawiała pomocy NATO w ratowaniu "Kurska", ale, że nikt nie dysponuje lepszymi niż Rosja środkami technicznymi, mogącymi zmienić sytuację"- wyjaśniał wicepremier Ilja Klebanow.

Nowa Rosja, stare kłamstwa

Tragedia „Kurska” pokazała, że Rosjanie nie wyzbyli się jeszcze radzieckiej retoryki i propagandy. Rosyjskie agencje powiadomiły o katastrofie dopiero w poniedziałek w formie znamiennej dla minionego okresu. Jeszcze w niedzielę wieczorem dowódca Floty Północnej admirał Popow dumnie obwieszczał, że ćwiczenia przebiegły znakomicie, a "postawione przez dowódców cele zostały osiągnięte". Admirał dyskretnie jednak przemilczał fakt, że okręty nie wróciły do baz, bo szukają "Kurska", z którym stracono łączność około południa. Rosyjskie agencje pisały zaś , że "okręt osiadł na dnie, głowic jądrowych nie ma, radioaktywność na pokładzie i wokół jednostki w normie". O tym, że „Kursk” znajduje się na głębokości 108 metrów, mowy nie było.

W poniedziałek przedstawiciele floty kłamali, że za pomocą małych kapsuł ratunkowych "Kołokoł" na pokład okrętu tłoczone jest "powietrze i paliwo". Dopiero pod wieczór admirał Władimir Kurojedow, dowódca marynarki wojennej, przyznał, że "szanse na uratowanie załogi są niewielkie".

Marcin Kotapka, Leszek Kabłak-Ziembicki, RMF FM