Wybory w Stanach Zjednoczonych trwają, przed niektórymi lokalami wyborczymi tworzą się nawet kolejki. Kto zostanie nowym prezydentem USA dowiemy się w środę rano.

Amerykanie wybierają swego czterdziestego trzeciego prezydenta. To on wprowadzi ich kraj w XXI wiek. Wyborcza walka o głosy niezdecydowanych trwała do samego końca. Republikanin George W Bush i Demokrata Al Gore zawzięcie walczyli o poparcie. "Patrzycie na nowego prezydenta" - mówił Bush na swym ostatnim wiecu w Teksasie: "Jestem przekonany, że Ameryka jest w stanie rozwiązać każdy problem z którym ma do czynienia. Możemy tchąć jeszcze więcej życia i ducha w społeczeństwo, tak by nasz kraj był nadal silny i aktywny wchodząc w dwudziesty pierwszy wiek. Do tego jednak potrzeba prawdziwego przywódcy." - powiedział Bush. W tym samym czasie Al Gore prowadził kampanię w Michigan:

"Kiedy kraj staje na rozdrożu, zanim pójdziemy dalej musimy się zdecydować w którą stronę chcemy iść i którą drogę wybrać. Dwa różne kierunki oznaczają dwa różne cele i różną przyszłość. Powinniśmy więc przystanąć i zastanowić się przede wszystkim gdzie już byliśmy". Później do głosu doszli wyborcy. Jako pierwsi, minutę po północy czasu lokalnego, głosy oddali mieszkańcy niewielkiego miasteczka Dixville Notch w stanie New Hampshire, gdzie symboliczne zwycięstwo odniósł Republikanin George W. Bush. Dopiero sześć godzin później zostały otwarte lokale wyborcze na Wschodnim Wybrzeżu. Sondaże do samego końca wskazywały, że dwaj główni kandydaci Republikanin George Bush i Demokrata Al Gore cieszą się niemal jednakowym poparciem. Argumenty dlaczego głosować na jednego, a nie drugiego są przeróżne: "Myślę, że nadszedł czas na zmiany. Wydaje mi się, że mimo, iż program Busha nie został być może właściwie przedstawiony i wyjaśniony to nie jest zły. Poza tym kraj mógłby wykorzystać jego poczucie humoru". Są jednak też tacy, którzy nie zamierzają głosować ani na Busha ani na Gore’a, lecz na Ralpha Nadera, legitymującego się biletem Zielonych: „Nie zamierzam głosować ani na Busha ani na Gore’a. Zagłosuję na Nadera by zabrał im trochę głosów. Myślę, że żaden z pozostałych kandydatów nie ma odpowiednich kwalifikacji." – powiedział jeden z głosujących. Oba komitety wyborcze wykonały bezprecedensową pracę by zachęcić swych sympatyków do głosowania. Reupblikanie przyznali, że wysłali ponad 100 milionów listów do potencjalnych wyborców, odbyli też ponad 60 milionów rozmów telefonicznych. Oblicza się, że każdy głos w tej kampanii kodsztował 30 dolarów. To przynosi owoce. Frekwencja bowiem jest całkiem spora.

Jako ostatni, w wyborach w Stanach Zjednoczonych zagłosują mieszkańcy Zachodniego Wybrzeża i Hawajów. Gdy lokale wyborcze zostaną tam zamknięte w Polsce będzie już środa, szósta rano. Dopiero wtedy dowiemy się, kto przez najbliższe 4 lata będzie kierował największym mocarstwem świata. Niewykluczone jednak, że różnica głosów będzie tak niewielka, że o wynikach rozstrzygnie dopiero głosowanie Kolegium Elektorów. Czy w tej sytuacji atmosfera w czasie wyborów jest napięta? Przed jednym z lokali wyborczych w Waszyngtonie była specjalna wysłanniczka radia RMF, Barbara Górska.

Dodajmy, że z ostatnich przedwyborczych sondaży wynika, że Gore ma dwuprocentową przewagę nad George W.Bushem; w ankiecie Reutersa 48 procent Amerykanów poparło obecnego wiceprezydenta a 46 procent - guberantora Teksasu.

foto Marcin Wójcicki i Grzegorz Jasiński RMF

20:00