Kilka lat temu - na skutek choroby - stracił wzrok. Nie przeszkadza mu to jednak w realizacji pasji, jaką jest żeglarstwo. Wkrótce - jako pierwszy niewidomy Polak - wyrusza w rejs dookoła przylądka Horn. „Żona czytała artykuły o tym, że fale potrafią tam dochodzić do 30 metrów i mówi do mnie: Człowieku, tobie to się już w głowie przewraca! Widzący mają strach w oczach, my widzimy to zupełnie inaczej – po swojemu, swoimi zmysłami – opowiada w rozmowie z RMF MAXXX 47-letni Dariusz Borowiak.

Dariusz Borowiak /

Dariusz Borowiak choruje na zwyrodnienie barwnikowe siatkówki. Do dzisiaj niewyleczalne. Choroba ta jest związana z nieprawidłową funkcją komórek siatkówki.

Jego przygoda z żaglami rozpoczęła się w wieku 8 lat. Udało mi się zdobyć uprawnienia żeglarza jachtowego. Niestety choroba wzroku zaczęła dawać znać o sobie, do tego stopnia, że musiałem nawet zrezygnować z pracy zawodowej, jestem z wykształceniem tapicerem. Był to dla mnie strzał w kolano. Musiałem nauczyć się żyć z niepełnosprawnością. Gdy jeszcze widziałem na oczy, podjęliśmy szybko z żoną decyzję, że wybudujemy dom. Musiałem zdążyć poznać jego topografię. Potem nauczyłem się też  topografii jachtu. Rodzina dała mi zielone światło, żebym mógł realizować swoją pasję. Niepełnosprawność wytycza granice, ale są sposoby, by je obchodzić - mówi Dariusz Borowiak.

47-letni żeglarz stara się zachęcić innych niepełnosprawnych do przełamywania barier i udziału w morskich wyprawach. Do dzisiaj pływa z Fundacją "Zobaczyć morze", która zajmuje się integracją ludzi z dysfunkcją wzroku i organizuje dla nich rejsy morskie na Bałtyku, m.in. na Zawiszy Czarnym. Połowa załogi z wadą wzroku - niewidomi, niedowidzący. Tam właśnie ludzie uczą się życia, być może niektórzy od nowa. Tam nie ma zmiłuj się - trzeba sprzątać pokłady, gotować, stawiać żagle - słowem wykonywać wszystkie obowiązki, co załoga widząca - opowiada Borowiak.

Obserwowałem jak osoby biorące udział w rejsie - wchodząc na pokład jednostki - czuli się na początku strasznie zagubieni. Nie pamiętali drogi, nie wiedzieli jak przejść z dziobu na rufę, z burty na burtę, jak talerze porozkładać czterdziestoosobowej załodze. Ale ci sami ludzie kończąc rejs, chcieli za jakiś czas znowu płynąć. Poza tym to dla nich niezła szkoła życia. Wracają potem do domu, gdzie często rodzina, czy opiekunowie podają im wszystko pod nos, odpowiadali na to: Nie, zostaw, ja sobie ten chleb sam posmaruje, sam umyję po sobie naczynia. Jeżeli takie osoby są w stanie wziąć udział w takiej wyprawie, to będą się nadawać na prawie każde stanowisko pracy - dodaje.

Dariusz Borowiak 12 maja dołączy do jedenastoosobowej załogi, która wypłynie w rejs w kierunku Przylądka Horn - po wodach uznawanych za najniebezpieczniejsze na świecie.

(mc)