"Ty Tomek za blisko siedzisz, żeby nie rozumieć. Ty przez indukcję powinieneś rozumieć!"… W Dniu Nauczyciela w RMF FM i na RMF 24 wspominamy naszych nauczycieli, ich powiedzenia i przezwiska. Publikujemy własne wspomnienia i czekamy na Wasze! :-)

Koniecznie do nas napiszcie! Adres mailowy fakty@rmf.fm, numer telefonu 600 700 800 i formularz WWW są do Waszej dyspozycji!

W szkole średniej miałam nauczyciela przedmiotów zawodowych, którego wszyscy uczniowie lubili. Był i nadal jest nauczycielem z prawdziwego zdarzenia. ZAWSZE miał czas dla uczniów i anielską cierpliwość. Na lekcji Finansów i Bankowości tłumaczył nam zagadnienia z historii i odpowiadał na setki pytań z tym związanych tylko dlatego, że mieliśmy super ważny test. Wielokrotnie było tak, że uciekaliśmy z klasą z innych lekcji ale na jego zawsze wracaliśmy. Do dziś Pan Mirosław Francka jest moim ulubionym nauczycielem. Mam do niego wielki sentyment. Mimo tylu lat chciałabym kiedyś go znowu spotkać :)
W podstawówce miałam nauczyciela od języka angielskiego który zawsze powtarzał (po tym, jak coś zbroiliśmy albo nie radziliśmy sobie z czasami) : " będzie siwy dym" ;)
Obecny Uniwersytet Pedagogiczny w Krakowie i zniewalające spojrzenie szafirowych oczu ''Belfra Akademickiego''

i powiedzenie, które mimo upływu czasu - pozostało ... ;-)

"Oczywiście. Oczywiście ! Oczywiście, że nie masz racji!!!"

Ciepło wspominając wszystkich, którzy dokładali starań, aby mnie nauczyć - życzę wszystkim Nauczycielom, aby nigdy nie dali umrzeć <>nawet co do tych wychowanków, którzy sami w siebie zwątpili!
Witam,

Kiedy chodziłam do podstawówki najbardziej bałam się wywiadówek. Przeważnie chodziła na nie mama i zazwyczaj nie wracała zadowolona (zwłaszcza, kiedy zapomniałam jej powiedzieć, że dostałam pięć jedynek z polskiego). Kiedyś jednak wróciła nadzwyczaj ucieszona i opowiedziała nam następujące wydarzenie:

Moja wychowawczyni z lat młodzieńczych (klasa 1-3) chodziła bez przerwy w opasce (a raczej wiązanej chustce na czubku głowy), dlatego dzieci wołały na nią "Rambo" i pani K. bardzo bobrze o tym wiedziała i dzieci nie poprawiała.

W czasie wywiadówki u tejże Pani przyszła spóźniona mama i zaglądając do sali zapytała:Przepraszam, czy to sala Pani Rambo? (cała sala ryk) Na co Pani ze spokojem odpowiedziała:Ja co prawda nazywam się K., ale dzieci wołają na mnie Rambo... i zaprosiła spóźnioną mamę do reszty rodziców.

Ot taka historia związana z przezwiskami ;)
U mnie w szkole był Renegat i Nikita :) - małżeństwo uczące WF-u. Ponadto jeszcze byli Maroko, Dromader, Owsianka.
Chciałybyśmy złożyć życzenia naszej Pani od geografii - Ani Żebrowskiej z Kielc, choć uczyła nas tylko 3 miechy, lekcje z nią były niezapomniane, niejednokrotnie w plenerze, chmury to był temat rzeka…zaprzyjaźniliśmy się z nią – kilkoro z nas po latach – też wybrało ten kierunek studiów. A miała być baletnicą - primabaleriną, miała też wielką wiedzę z dziedziny medycyny naturalnej....potrafiła bezdotykowo zdiagnozować zapalenie nerek.....znała antidotum na każdą chorobę.

Pani Aniu…dziękujemy
A to ze studiów...

Jeden z profesorów, który od kilku lat powinien być na emeryturze, stwierdził, ze zanim sie na nią wybierze, zajmie się cyberprzestrzenią i terrorem cybernetycznym. Pewnego dnia spiesząc się z koleżanką na zajęcia, trafiłyśmy na Pana Profesora. Ten od razu wręczył wielką kopertę mojej koleżance (będącej "jego" studentką), mówiąc: "idz i wyślij to szybko do Prof. X. Tylko naprawdę szybko, bo to niezmiernie pilna rzecz". Koleżanka przytomnie patrząc na kopertę pyta: "a Profesor to pisał ręcznie czy na komputerze?". Oburzony profesor stwierdził: "Moja droga, żyjemy w XXI wieku! Oczywiście, ze na komputerze!". " To ja może mogłabym gotowy plik przesłać mailem" - nieśmiało i z nadzieją pyta koleżanka... "Mailem? a jak Ty to sobie wyobrażasz? Przecież tam są TABELKI!"...

minęlo kilka lat, ale zawsze pękam ze śmiechu na wspomnienie profesora XXI wieku, znawcy cybernetycznego;)
Moja matematyczka zadała nam kiedyś zagadkę o następującej treści:

Co to za liczba? "Był i jest i wieki sławionym ów będzie, który kół obwód średnicą wymierzył". Interesują mnie trzy pierwsze cyfry.

Kto zgadł?

Odp. jest to liczba Pi - liczymy po kolei litery w danym wyrazie i wpisujemy cyfry, mamy wartość liczby Pi = ok. 3,141592653589
Dla najbardziej cierpliwego wychowawcy.

W II LO pamietam jak pojechalismy na biwak.. Jak to mlodziez probowalismy poimprezowac, ale nasz drogi wychowawca pilnowal nas bidulek cala noc.. Probowalismy nawet wyjsc z domku przez malenkie okno w lazience, ale Pan Jarek zaswiecil nam latarka prosto w oczy hehe Do bladego switu bidak krazyl po obozowisku i przy kazdej probie wyjscia pojawial sie nagle znikad.

Goraco pozdrawiam Pana Jarka!
Mój 7-letni syn poszedł pierwszy raz do szkoły. Po powrocie pytam go, jak było, czy pani jest fajna, czy pan dyrektor jest w porządku. Na pytanie, jak się nazywa pan dyrektor, syn odpowiedzial mi, że Stefan Żeromski. Ponieważ na drzwiach jego gabinetu wisi jego zdjęcie z imieniem i nazwiskiem.
I LO w Chrzanowie i tekst nauczycielki matematyki:

"Żeby było eleganciej, to ta prosta za tym efem musi być bardziej stromsza".
Lekcja matematyki - wszyscy biedzimy się nad zadaniem, cisza w klasie i nagle szczęśliwiec, który wpadł na trop rozwiązania, mówi: "Proszę Pani, wyszło mi". Na to Pani od matematyki: "Iksiński, jak Ci wyszło, to schowaj!".
Moja pani od fizyki w liceum uwielbiała stwierdzenie: "Ty zawsze kombinejszyn machlojka 2 :)"
Nauczyciel po odebraniu koleżance telefonu: "Jak mama będzie dzwoniła, to powiem: 'Jeszcze nie wypiła swojego piwa'. Nie, nie. Powiem, że jeszcze się nie ubrała" ;p
Godzina wychowawcza, Pani nauczyciel mówi: "Ja mam rodzinę, męża, dziecko i nie muszę się wami zajmować i przejmować".
Nasze lekcje matematyki w I Liceum Ogólnokształcącym w Chełmie zaczynały się od gry w "plus i minus". Nasz nauczyciel - pan Kazimierz - każdemu zadawał pytanie. Za dobrą odpowiedź w specjalnej tabelce pojawiał się plus, za złą profesor stawiał minus. Po serii pięciu pytań znaki zamieniały się w oceny. Po latach chyba można przyznać, że nie dopuszczaliśmy, żeby mieć mniej niż 3, choć do tego musieliśmy złamać szyfr z zamka do teczki naszego nauczyciela.

Nasze zeszyty do matematyki dzieliły się zresztą na dwie części. W jednej zapisywaliśmy lekcje, w drugiej - powiedzenia pana Kazimierza. "Córcia ma głowę, ale pamięci nie ma", "Ja ci udowodnię, że jesteś zerem bezwzględnym w geometrii!", "Wasze głowy to poligon dla kosmetyków!", "Po raz setny powtarzam dla głuszmanów!", "Kamil się zgłasza... ale go nie ma!", "My będziemy rysowali parabolę, żebyście nie pomyśleli, że to z objawienia!", "Nie chcę ci trzeciej bani stawiać, bo się załamiesz...", "Piotrek! Piotrek! Piotrek! - doping. Może zrobi?", "Ty Tomek za blisko siedzisz, żeby nie rozumieć. Ty przez indukcję powinieneś rozumieć", "Proszę z tego Związku Radzieckiego policzyć a", "Szu szu szu szu, rozgardiasz w buszu", "Od nowa Polska Ludowa, zaczynamy pytanie od początku". Od pana Profesora dowiedzieliśmy się też, że "cofnąć się nie może tylko jeż w norze".

Choć zazwyczaj udawało się nam Profesora obłaskawić i zagadać o jego hobby - pszczołach - czasem zdarzały się też mniej przyjemne momenty. Jeden z kolegów dostał uwagę do dziennika za to, że - jak napisał pan Profesor - pomylił klasę z lasem.

Raz to my napisaliśmy list do pana Profesora:

"Kochany panie profesorze! Bardzo nam przykro, że nie mogliśmy przyjść na lekcję, ale właśnie zaczął padać śnieg i nie mogliśmy nie skorzystać z taaakiej okazji i nie pójść na sanki.
Klasa IV G
PS. Niech się Sor na nas nie gniewa."

I pan Profesor się nie gniewał.
Szczenięce lata w LO - to były piękne czasy. Im więcej lat mija od opuszczenia zacnych murów, z tym większym rozrzewnieniem je wspominam. Na myśl o mojej szkole przed oczami staje mi obraz nauczyciela informatyki. Niemal od pierwszej lekcji ochrzciliśmy go "Nortonem". Młodszym wyjaśnię, że w moich czasach szkolnych był to popularny program komputerowy do zarządzania folderami i plikami, a pełna nazwa to "Norton Commander".

W szacownym gronie pedagogicznym był też przesympatyczny pan od geografii, który miał bujną grzywkę, mocno, zamaszyście zaczesywaną na bok. Czasem nosił krawat ucięty w połowie tułowia nożyczkami, więc z jego końca sterczały nitki. Ponieważ jeździł na rowerze, to nierzadko przychodził na lekcje z nogawkami spodni spiętymi spinaczami do bielizny. A w czasie odpytywania mawiał: "Dobrze, dobrze, bardzo dobrze. Dostatecznie" i oceniał odpowiedź ucznia na tróję.

I był wreszcie fizyk, który w czasie klasówek lubił się na głos zastanawiać: "Czy te oczy mogą kłamać?" i wtedy spoglądał uważnie na wybranego ucznia.
Moja matematyczka z Liceum Ogólnokształcącego im. Mikołaja Kopernika w Tarnobrzegu mówiła niewiele, ale i tak więcej niż my - przerażeni humaniści. Kiedy się odzywała, zamarzało powietrze, słabsi omdlewali, a ci najodporniejsi nabawili się pierwszych tików nerwowych. Powiedzonkiem, które zapamiętałam (i będę miała już na zawsze w sercu), były słowa: "Dzisiaj do odpowiedzi poproszę... (tutaj chwilowa pauza, żeby wszyscy osiągnęli ten sam stan zawałowy;)". Zdanie krótkie, ale ile w nim emocji!

Nigdy wcześniej ani później już się tak nie bałam. Matura przy mojej matematyczce to drobnostka. Pozdrawiam szanowną nauczycielkę!
Jest kilku nauczycieli, których długo nie zapomnę. Licealna polonistka z racji zamiłowania do antycznej poezji nazywana była przez nas Safoną. Potrafiła godzinami opowiadać nam o swoich kotach i pokazywać ich zdjęcia, a w szkole zasłynęła nauką akcentowania nazwiska słynnego Cycerona (uparcie twierdziła, że akcent trzeba kłaść na... cyc).

Nauczycielka informatyki z wiadomych względów szybko została ochrzczona Panią Procesor, a germanista Helmutem.

Matematyk, co prawda, nie dorobił się żadnego stałego przezwiska, ale był znany z interesujących, a niekiedy dość kontrowersyjnych tekstów, na przykład: "Jak cię kopnę w d..pę, to przez miesiąc będziesz spał na stojąco".

Na koniec jeszcze historyk/wychowawca klasy, który nigdy nie mówił "lekcja", a zawsze "jednostka lekcyjna".
Mój nauczyciel matematyki w podstawówce, chodzący z długą drewnianą linijką, mawiał do słabo przygotowanych: "Stare przysłowie pszczół mówi: lepsze bite, niż zdechłe".

Z kolei nauczyciel mojego kolegi z technikum leśnego pytał mało przykładających się uczniów: "Czy ja mam zakładać rękawicę bokserską albo wyrzucać granaty przez okno, żeby moje złote spółgłoski dotarły do twej impregnowanej mózgownicy?"
Na pierwszym wykładzie z logiki, na Wydziale Nauk Społecznych Uniwersytetu Wrocławskiego, wykładowca logiki powiedział na wstępie:

- Żeby było jasne, żadna z pań tu obecnych, choćby nie wiem jak się starała nie dostanie u mnie wyższej oceny niż trzy. Kobiety nie myślą logicznie i nie chciałbym, żeby któraś z pań próbowała zmienić u mnie to przekonanie.

Słowa dotrzymał.
W moim krakowskim liceum nie brakowało nauczycieli, których powiedzeń używam do dziś. Najbardziej w pamięć zapadła mi jednak polonistka. Mimo że lekcje z nią nie były specjalnie stresujące, to przepytywanie na początku zajęć było regułą.

A co gorsza, najczęściej nawet po pełnej i do bólu wystudiowanej odpowiedzi słyszałam:

"Aniu... no bardzo dobrze... dostateczny!"
Kiedy myślę o czasach szkolnych, od razu przypomina mi się dwóch licealnych belfrów – nauczyciel przysposobienia obronnego i matematyki. Pierwszy z nich, nazywany Generałem, spędził w szkole kilkadziesiąt lat. Dlaczego Generał? Tego nigdy się nie dowiedziałem. Może dlatego, że uczył PO, a może dlatego, że był najstarszym nauczycielem.

Był legendą liceum. Przede wszystkim ze względu na swoją bogatą wiedzę (uczył kilku przedmiotów). Miał również oryginalne zachowania. Jeżeli uczniowie z ostatnich ławek nie uważali na lekcji, Generał potrafił chwycić mikrofon i włączyć głośniki ustawione na końcu klasy. Wtedy każdy już uważnie słuchał.

Pan Tomasz, nauczyciel matematyki, mimo że nie miał przezwiska, miał ciekawe powiedzonka. Jeden ze wzorów matematycznych nazywał „Kryśką”. Było to śmieszne, ale dzięki temu łatwo można było rozwiązać zadania, do których „Kryśka” była potrzebna. Każdy ją pamiętał. Pamiętam jeszcze jego słynne: „kogo”. Potrafił podczas luźnej rozmowy z uczniem wtrącić pytanie „kogo?”, a po chwili dokończyć: „kogo… to obchodzi”. Nie było w tym jednak złośliwości.

Nauczyciel matematyki w liceum – niestety już świętej pamięci - często zwracał się do uczniów "Ośla łąko", podchodził też do słabeuszy i pytał: "wiesz, czym się różni lew od osła? Lwa bym tak nie pogłaskał" - dodawał głaszcząc ramię pytanego. Zimą otwierał okno i wzdychał: "Boże znów sypnąłeś śniegiem i w klasie będą znów same bałwany".

Nauczyciel chemii w LO miał pseudonim PAN, bo zawsze pytał: "Klasaaaa, nie wiecie?? PAN wam powie". Robił też wyjątkowe przerwy śródlekcyjne. Z jego ust padała komenda: "Klasa wstać”, a po chwili: "siadać" . "Wstać -siadać", "wstać -siadać" i tak w różnym tempie. PAN miał też pewne swoje "spostrzeżenia". Gdy ktoś podpowiadał pytanemu właśnie uczniowi, mówił: "Piotrek, ty się starzejesz - mówisz sam do siebie". Gdy ktoś nie uważał na lekcji - odpłynął myślami - PAN podchodził to niego i mówił "śpisz jak zając - z otwartymi oczami".

Była też polonistka w liceum, która przez lata mówiła "panto-NI-ma". Uczniowie dodawali po cichu, "a ja mum".
Monika Kamińska
Niedawno miałam okazję powspominać licealne czasy podczas maturalnego zjazdu. Było więc i o chemiczce, przez którą zżeraliśmy wszystkie nerwy, o polonistce, co nigdy nie wychodziła zza biurka, o fizyku, który pod biurkiem lądował, bo nie potrafił wysiedzieć na krześle, o rusycystce, która do klasy kazała wchodzić w skarpetkach, o native speakerach, w których kochała się połowa uczennic, a jedna nawet za pięknym Amerykaninem wyjechała…
Najwięcej wspomnień dotyczyło jednak naszego wychowawcy. Matematyka.
Jego ulubionym powiedzeniem – jako wychowawcy – było: serce mnie przez was boli. Tyle tylko, że łapał się za mięsień po prawej stronie :)
Niemal przed każdą lekcją matematyki witał nas już w drzwiach stwierdzeniem modulo z 3567 (lub 6549 lub 589089 lub…). Reszta z dzielenia wytypowanej przez niego liczby przez 37 (w klasie było nas 36) oznaczała numer z dziennika. Straceniec szedł do tablicy odpowiadać.
Zadania domowe dyktował w charakterystyczny sposób. „ZnaleŹĆ (podkreślając ostanie głoski) trójkąt ABC – wymawiane ciągiem abc, a nie a, be, ce.
Z kolei gdy rozwiązywał trudne zadanie, a nie było ono zbyt oczywiste drapał się w brodę mówiąc: choinka.