"Po miesięcznej podróży przez pustynię siedziałem pod prysznicem przez kilka godzin. Czułem tę wodę. Pamiętam, jak ten cały brud, cały piach ze mnie schodziły. Co najgorsze, usta, szyja, dłonie zaczęły mi krwawić. Wszystko było tak wypchnięte, skóra tak spalona, że kontakt z wodą po miesiącu bycia na Saharze w temperaturze 50 stopni był ekstremalny" - opowiada reporterowi RMF FM Kubie Kałudze podróżnik Marcin Gienieczko. "Tuaregowie mówią jedno: Woda to życie" - podkreśla.

Kuba Kaługa: Jak to jest być w sytuacji braku bezpośredniego dostępu do wody?

Marcin Gienieczko: Bardzo trudne pytanie, naprawdę. Ja pierwszy raz w życiu miałem doświadczenia dość ekstremalne na pustyni. Nigdy wcześniej nie eksplorowałem rejonów tak gorących. Pojechałem z myślą, że jednak ta woda gdzieś tam będzie, czyli w oazach, miejscach, gdzie można napoić wielbłądy. Wielbłąd jednego dnia potrafi wypić 100 litrów wody, żeby mieć ten zapas.

Wędrowaliśmy jednego dnia. Uciekły nam trzy wielbłądy i Hamid, mój przewodnik, szukał ich. Potem je znalazł, ale zabłądziliśmy. Przyszły wiatry, które spowodowały podnoszenie się tumanów piachu. Wszystko wchodziło w nos, w gardło, w uszy. Straciliśmy orientację, to znaczy: Hamid stracił orientację, trzeba mieć duży zmysł, żeby poruszać się po Saharze. I nie dotarliśmy do tego miejsca, do którego powinniśmy dotrzeć. Zaczęło się robić ekstremalnie. Najpierw wieźliśmy wodę w tak zwanych "dętkach od tira", takich czarnych. Ja na początku w Timbuktu zaopatrzyłem się w dużą ilość wody butelkowanej, żeby flora bakteryjna w ustach się przyzwyczaiła do wszystkiego. Po trzech dniach to się skończyło. Musiałem pić wodę z dętek od tira. Wszystkie bakterie tam były, jakie tylko można znaleźć. Ja na początku wrzucałem tam tabletki do uzdatniania wody. Te bakterie wypływały, po czym musiałem je wszystkie jakby "wyłapać". I pić. Wiadomo, że chlor z taką wodą jest niesmaczny, ale po pewnym czasie w takich warunkach to człowiek potrafi trawić kamienie.

Mieliśmy problemy, zabłądziliśmy, piliśmy po trzy litry wody na dzień, co w takich warunkach, jakie panowały, to nie było dużo. Było po 42 stopnie. To była taka niepożądana przygoda, która mogła się skończyć niekoniecznie dobrze.

Jak trzeba sobie radzić z brakiem wody, jeżeli nie mamy możliwości pozyskania jej? No chyba że taka możliwość była na Saharze?

W czasie wędrówki co pięć dni spotykaliśmy studnię. Raz - w tym przypadku, który opisywałem - nie udało się do niej trafić.

Wieźliśmy też wodę w specjalnych bukłakach. To była woda na "czarną godzinę" i stamtąd ją braliśmy, aczkolwiek można też zrobić na Saharze tak zwany "dołek", postawić nad nim folię. W takich warunkach, jakie tam pracują, plus 42-43 stopnie, mała część wód powinna nam się skroplić. Można w niej zamoczyć usta - dosłownie tylko zwilżyć.

A druga sprawa, czasami można kopać na łukach w korytach rzecznych, które gdzieś przy starych oazach się znajdowały. Kopać, kopać, kopać, aż pojawi się wilgotny piasek i można dokopać się czasami do wody. To nie jest jednak takie proste. To jest tak, jakby ktoś chciał znaleźć złoto gdzieś na dalekiej Północy.

Wystarczy - jak rozumiem - na tyle, żeby zwilżyć usta.

Tak. Później to można już wszystko wypić, nawet jakąś wodę do uzdatniania. Pamiętam jedną sprawę, kiedy straciliśmy tę wodę, została mi jedna pomarańcza. Pamiętam do dnia dzisiejszego: kiedy zjadłem tę pomarańczę, to potem jeszcze chyba przez pięć godzin kładłem skórki pomarańczy na ustach, żeby czuć smak wody, tego ważnego trunku, aż wyschły w tej temperaturze ponad 40 stopni. To było niezapomniane uczucie.

Zobacz również:

Wspomnieliśmy, że woda była na czarną godzinę. Kiedy na Saharze przychodzi czarna godzina? Jak ona wygląda?

Trudno powiedzieć. Prawdziwej przygody się nie wyreżyseruje. Kiedy nam się skończyła woda w dużych dętkach od tira, kiedy nie było już nawet żadnej kropli, mój przewodnik Hamid miał jeszcze w takich bukłakach z wielbłąda schowane dwa litry wody. Wtedy musieliśmy wziąć tę wodę do ust i przez jakieś trzydzieści minut trzymać ją w ustach, żeby całe usta poczuły wodę.

Dosłownie nabiera się wody w usta?

Tak. Można jeszcze inaczej wywołać, żeby enzymy trawiące przychodziły. Niektórzy biorą kamyk w usta i go ssą, żeby zgęstniała ślina rozrzedziła enzymy, żeby była bardziej rozpuszczona, żeby funkcjonować.

Warunki na pustyni są najbardziej ekstremalne na Ziemi. Tego nie da żadna daleka Północ, Arktyka i inne regiony.

Tam też z wodą nie jest łatwo.

Nie jest tam łatwo z wodą, ale ma się lód, ma się śnieg, z tego szybko idzie wodę wytopić. Tuaregowie mówią jedno: "Woda to życie". Bez wody nie ma życia. Tym stwierdzeniem Ameryki nie odkryłem, ale jest straszne.

Tam można poczuć moc tych słów?

Można poczuć moc. Kiedy już dochodziliśmy do kopalni soli w Taoudenni w północnym Mali (tam było trochę chłodniej), wszyscy pytali nas, jak było z wodą. Poprzednie karawany też miały liczne problemy. Wszyscy wiedzą, że tam na dalekiej Saharze bez wody trudno przetrwać.

Jak tam jest z myciem rąk? Są sposoby, żeby choć trochę zadbać o higienę?

W fazie początkowej można. Pamiętam, że przez dwa dni miałem nawilżające, antybakteryjne chusteczki. Ja używałem wody tylko do mycia zębów z czynności higienicznych. Na pustyni bardzo ważna jest jama ustna. Od picia brudnej wody i tak powstały mi w gardle ropniaki. Od picia zgniłej wody, która tak śmierdziała, te ropniaki mi jeszcze rosły. Miałem też tabletki z witaminami, chciałem je przełykać, a nie mogłem. Używałem mydła sproszkowanego, które pokrywało brud i działało antybakteryjnie. Pomagało też zachować świeżość i zapach dłoni.

Chusteczki, chociaż nawilżone, wyschły?

W temperaturze prawie 50 stopni w samo południe wyschły po trzech dniach. Od 12 do 14 są największe temperatury, wtedy się zatrzymywaliśmy. Nie ma tam drzew, więc kładliśmy się za garbami wielbłądów, żeby było chociaż trochę cienia. Cień jest potrzebny do przetrwania.

A jak wyglądał pierwszy kontakt z wodą po powrocie? Kiedy można było się napić do woli? Można tak czy trzeba było sobie to jakoś dozować?

Pamiętam jak dotarłem do Timbuktu, to chyba z 4-5 godzin siedziałem pod prysznicem. Czułem tę wodę. Pamiętam, jak ten cały bród, cały piach schodziły. Co najgorsze, zaczęły mi usta, szyja, dłonie krwawić. Wszystko było tak wypchnięte, skóra tak spalona, że kontakt z wodą po miesiącu bycia na Saharze w temperaturze 50 stopni był ekstremalny.