"W ciągu życia epizod graniczący z depresją może mieć nawet połowa z nas, nawet jeśli nie jest do depresja w rozumieniu klinicznym" - mówi dr Wojciech Sołtys, kierujący Oddziałem Psychiatrii w Wojewódzkim Szpitalu Specjalistycznym nr 4 w Bytomiu. Chandra lub smutek są normalne, ale jeśli trwają dłużej niż dwa tygodnie, to może już być depresja. "Nasz układ nerwowy ma prawo zachorować, ma prawo zmęczyć się i przeciążyć, jak każda inna część organizmu" - podkreśla psychiatra w rozmowie z dziennikarką RMF FM Anną Kropaczek.

Anna Kropaczek: Świadomość dotycząca depresji jest na pewno większa niż jeszcze 10 czy nawet 5 lat temu, więc chyba nie powinniśmy mieć problemu z jej rozpoznaniem? 

Dr Wojciech Sołtys: Świadomość dotycząca depresji u sąsiada, członka rodziny czy kolegi może i jest większa, natomiast to, żebyśmy sami zauważyli, że z nami coś się dzieje, jeszcze kuleje. Potrafimy ocenić, że inni są apatyczni, że się zmienili. Sami natomiast nadal popadamy w zamknięte koło depresyjne, czyli jesteśmy na siebie wściekli, mamy do siebie pretensje, obniża nam się samoocena, podnosi nam się  poziom stresu, nie doganiamy terminów, przez co mamy jeszcze większe pretensje do siebie i... budzimy się u psychiatry. 

Jeśli u siebie trudniej zauważyć symptomy depresji, to mamy liczyć na to, że ktoś inny zauważy, czy możemy jednak zadziałać? 

Pamiętajmy, że nasz układ nerwowy ma prawo zachorować, ma prawo się zmęczyć, przeciążyć dokładnie tak, jak każdy inny układ w organizmie. Nie mamy problemu z rozpoznaniem niestrawności, bólu głowy czy bólu mięśni po dużym wysiłku fizycznym. Jeżeli doznamy zdarzenia traumatycznego albo żyjemy w przewlekłym stresie, to to, że potem skacze nam ciśnienie, nie mamy na nic ochoty, jesteśmy drażliwi czy płaczliwi, że nic nam się nie chce, to są objawy przeciążenia układu nerwowego. On nam daje żółte światło, zanim rozwinie się depresja - najpierw będziemy mieć objawy nerwicowe, układ nerwowy będzie nam mówił, że jest coś, co musimy zmienić, że po prostu za dużo pracuje, jest przeciążony. Jeśli będziemy lekceważyć te pierwsze sygnały, to układ nerwowy odmówi posłuszeństwa, "zastrajkuje" dokładnie tak, jak każdy inny przeciążony element organizmu. 

Co to znaczy "zastrajkuje"? Nie wstaniemy z łóżka rano? 

To zależy od osobowości. Może być tak, że rzeczy, które wcześniej nas cieszyły, przestaną nas cieszyć. Będziemy unikać rzeczy, które wcześniej nas przyciągały, np. będąc ekstrawertykami możemy odczuć niechęć do ludzi, złość, lęk. Introwertyk może stracić spokój, może zacząć uciekać w używki, silne bodźce emocjonalne. Zauważymy, że to, co do tej pory działało, nagle przestało działać, a nowe rzeczy też nie przynoszą satysfakcji. Trochę jak tonący, który chwyta się brzytwy, próbujemy znaleźć rozwiązanie, którego nie ma. Czujemy ścisk w żołądku, tracimy apetyt albo najadamy się nadmiernie, czujemy, że coś jest nie tak. Pierwszym mechanizmem zwykle rozpoczynającej się depresji jest poszukiwanie przyczyny na zewnątrz - że to przez małżonka, przez pracę, przez pogodę, przez politykę, ale wyobraźmy sobie taką szklankę, do której wlewamy trochę coli, trochę wody, trochę herbaty, trochę kawy... nie ważne już, co do niej wlejemy, ona się robi coraz bardziej pełna. Depresja to moment, w którym się to przelewa. Nie ma jednej przyczyny, a jest sumą wszystkich przyczyn. 

No właśnie, czy czymś się różni depresja na skutek trudnego zdarzenia, np. śmierci bliskiej osoby, od depresji, kiedy życie toczy się właściwie normalnie, ale jesteśmy w chronicznym stresie? 

Ostatnio mówi się o cPTSD, czyli przewlekłym zespole stresu pourazowego, który powstaje nie po jednym dużym stresorze, jest kumulacją mniejszych, np. mobbingu w pracy, braku zrozumienia i komunikacji w domu. Kumulacja stresów może doprowadzić do takiego samego skutku, jak jeden duży stres. Biochemicznie nie ma dużej różnicy. Objawy będą podobne, organizm zareaguje podobnie.

Wspomniał pan już o objawach depresji: apatii, utracie zainteresowań, zmęczeniu. Czy coś jeszcze? 

Najbardziej ogólnie jest to złe samopoczucie utrzymujące się stale, dłużej niż dwa tygodnie. Kiedy nie potrafimy już znaleźć bodźca, który wywołał to złe samopoczucie. Było dobrze i nagle na nic nie mam siły, nagle wszystko mnie drażni, unikam rzeczy wcześniej dla mnie przyjemnych, zamykam się w pokoju, nie mogę do niczego się zmusić, nic nie przynosi mi satysfakcji, nie mogę zasnąć i cały czas rozmyślam o sprawach negatywnych, oskarżam się - takie objawy, jeśli występują incydentalnie, to jest fizjologia. Mamy prawo mieć zły dzień, natomiast jeśli to się powtarza, jeżeli nie było tego wcześniej, jeżeli regularnie przez ponad dwa tygodnie takich objawów doświadczamy, przy czym mogą one być różne, bo są zależne od osobowości, od umiejętności radzenia sobie, ale jeśli się utrzymują, to to jest już depresja. 

Czy zawsze potrzebne są leki czy wystarczy psychoterapia? 

Jeśli mówimy o depresji w rozumieniu biochemicznym, to bardzo łatwo to wytłumaczyć przez analogię sportową. Jeśli biegniemy i naciągniemy tylko jakiś mięsień, to wystarczy odpocząć i on potem wraca do normy, natomiast jeśli już zerwiemy ścięgno, to potrzebny jest ortopeda. Więc depresja w rozumieniu prawdziwym, to jest zerwane ścięgno. Nie bójmy się leków. Owszem, psychoterapia, zmniejszenie poziomu stresu, zdrowy tryb życia to wszystko bardzo pięknie brzmi, ale kto w codziennym biegu i liczbie obowiązków, które mamy na głowie, nagle jest w stanie wszystkie je zostawić i powiedzieć: to ja teraz będą leczył depresję. Byłoby pięknie, ale rzadko tak bywa. My najczęściej na tej nodze ze zerwanym ścięgnem musimy jeszcze chodzić i leki pozwolą szybciej wrócić do codziennej aktywności. 

Czyli leki pomogą nam lepiej się poczuć, a później już reszta w naszych rękach? 

Jeżeli mówimy o depresji endogennej, która nie wynika z przyczyn reaktywnych, a z biochemii naszego układu nerwowego, to pomogą tylko leki. Tu psychoterapia pomoże tak jak na niewydolność tarczycy. Ewentualnie mogę się pogodzić z tym, że tak mam. To też jest dużo, ale żebym tak nie miał, muszę zmienić biochemię. Nie działa tarczyca, przyjmujemy leki wyrównujące poziom hormonów tarczycy i analogicznie - mamy depresję organiczną, czyli endogenną, przyjmujemy leki, które wyrównują poziom neuromonoamin w głowie i objawy mijają. Jeśli chodzi o depresję egzogenną, reaktywną, to jest dokładnie tak, jak pani powiedziała - leki postawią nas na nogi, a co my zrobimy dalej, czy znowu zafundujemy sobie kolejny epizod, zależy w dużej mierze od nas. 

Najlepsze jest połączenie leków i psychoterapii? 

To są dwie metody, które powinny występować razem. 

Jest też depresja lekooporna, czyli leki nie pomagają... 

Skuteczność leków w depresji lekoopornej jest obniżona i mamy przypadki, w których zmiany biochemiczne są na tyle utrwalone, że substancje, którymi dysponujemy, nie mają wystarczającej skuteczności w możliwym do przyjęcia okresie czasu. Nie jest jednak tak, że jesteśmy bez możliwości uzyskania pomocy, ponieważ mamy pozafarmakologiczne formy leczenia, np. owiane złą prasą, ale bardzo skuteczne elektrowstrząsy. Na Śląsku są dwa ośrodki, które taką terapię proponują. To nie ma nic wspólnego z tym, co sobie wyobrażamy. To jest zabieg w pełnym znieczuleniu, pod komputerowym nadzorem tego, co się dzieje. Druga metoda, nowa, aczkolwiek dostępna już od grudnia zeszłego roku - leczenie esketaminą. Wcześniej stosowana była głównie w ramach lecznictwa prywatnego, w tej chwili w programach lekowych jest już refundowana, na Śląsku - z tego, co wiem - w trzech ośrodkach - w Bytomiu, Tarnowskich Górach i Chorzowie. Są bardzo restrykcyjne kryteria dostania się do programów, ale jest to nadzieja dla osób, które mają przeciwwskazania do elektrowstrząsów lub u których okazały się one nieskuteczne. 

Kiedy boli nas głowa i weźmiemy tabletkę przeciwbólową, to skutek jest szybki. W przypadku leków antydepresyjnych nie możemy oczekiwać szybkich rezultatów. 

Czasami pierwsze dwa tygodnie będą nawet trudniejsze. Najpierw poprawi się napęd, taka moc do działania, żeby chciało się chcieć, nastrój poprawia się później. Najpierw coś, co było smutkiem i osłabieniem może przejść w rozdrażnienie, w złość na siebie czy na innych, pobudzenie. Często leki przez dwa tygodnie mogą też dawać niezbyt nasilone, ale nieprzyjemne objawy, takie jak zawroty głowy, parestezje, czyli takie prądy przechodzące przez nas, dziwne odczucia z ciała, czasem nudności, suchość w ustach, suchość śluzówek. Nie zapominajmy też o zaburzeniach seksualnych - to jest duży problem przy lekach przeciwdepresyjnych, ale co ważne, nie wszystkich. Pierwsze dwa tygodnie w leczeniu lekiem przeciwdepresyjnym czasami są nawet trudniejsze niż bez tego leku. Bądźmy na to gotowi. Badania wskazują, że istotna poprawa następuje od trzech tygodni do trzech miesięcy. To jest bardziej maraton niż sprint. 

Czego nie mówić osobie, która ma depresję? 

Nie mówimy "weź się w garść", bo to ma taki sens, jak mówienie osobie z połamaną nogą, żeby wstała i biegła. Nie mówmy "weź się za siebie", nie obrażajmy tych osób, nie oskarżajmy o bycie leniwymi. Pamiętajmy, że to jest choroba. Osoby w depresji mają taki wpływ na to, co się dzieje z ich układem nerwowym, nastrojem, drażliwością, jak na to, że im się złamała noga. W depresji uwielbiamy sami sobie dokładać, mamy sami do siebie pretensje, więc osoba dotknięta depresją już sama milion razy mówiła: "weź się w garść", "przestań robić cyrk", "weź się do roboty" i nie wyszło. To jest osoba bardzo cierpiąca. Nie ma siły, rozumianej już biologicznie, żeby zmienić swój stan, więc powiedzmy jej, gdzie jest pomoc. To jest choroba, którą się leczy. 

Mówi się też o depresji sezonowej, w okresie jesiennym, zimowym. Czy to rzeczywiście też jest depresja? 

Bywają depresje sezonowe. Pod wpływem zmniejszonej ilości światła, zmiany rytmu snu i czuwania i mówiliśmy też  niedawno o depresjach okołoświątecznych. Wiele z tych zaburzeń ma charakter przejściowy. Nie zawsze zaburzenie sezonowe jest depresją w rozumieniu klinicznym, ale często bywa. 

Jak często zdarza się depresja? 

Depresja, mimo że tak dużo o niej mówimy, pozostaje niedodiagnozowana. Osoby, które doświadczają objawów depresji, najczęściej mają do siebie pretensje, zaciskają zęby i "ciągną dalej to wszystko". Później przechodzi to w chroniczny stan i są postrzegane jako osoby, które z niczego się nie cieszą, są niewdzięczne, znerwicowane. Te przewlekłe depresje osób, które nie dopuszczają do siebie myśli, że mają depresję, mają później konsekwencje, tak psychiczne i interpersonalne, jak i poważne konsekwencje zdrowotne - zwiększają ryzyko zawału, udaru mózgu, nadciśnienia i cukrzycy, a także znacznie zwiększają ryzyko samobójstwa. Badania pokazują, że w ciągu życia epizodu graniczącego z depresją może doświadczyć nawet połowa z nas, nawet jeśli nie jest do depresja w rozumieniu klinicznym. 

W Bytomiu działa Centrum Zdrowia Psychicznego, które ma być pierwszą pomocą, m.in. dla osób z depresją. Jakie są statystyki po trzech miesiącach działania centrum? 

Względem analogicznego okresu poprzedniego roku o ok. 20 proc. spadł odsetek pacjentów wymagających hospitalizacji całodobowych, czyli tych najcięższych stanów, skrócił się także czas hospitalizacji, na co pozwoliła dostępność innych, mniej uciążliwych form leczenia. Jeżeli chodzi o pacjentów przyjętych w poradni, mamy ponad 300 więcej zrealizowanych wizyt względem trzech miesięcy poprzedniego roku, czyli z 500 wizyt mamy 800 - i mówię tu tylko o poradni przyszpitalnej. Zespoły leczenia środowiskowego zrealizowały ponad 300 interwencji, czyli mówimy o 300 wizytach domowych. To jest na miasto wielkości Bytomia naprawdę spora skala. Mieliśmy ponad 200 zgłoszeń w punktach koordynacyjnych, czyli bez skierowań i wcześniejszego ustalania zgłosili się ludzie, którzy rozpoznali u siebie pierwsze objawy kryzysu, można było wcześnie zainterweniować - często psychologicznie, na poziomie wsparcia i psychoedukacji, ale wiele osób już w dniu zgłoszenia spotkało się z psychiatrą i otrzymało leki. To naprawdę działa.

Opracowanie: