Jennifer Pratt miała 11 lat, gdy zachorowała na raka. Teraz pomaga pacjentom tego samego szpitala, w którym leczyła się w dzieciństwie.

Najpierw był nietypowy ból w nodze. Potem wizyta w szpitalu, prześwietlenie i straszna diagnoza: mięsak kościopochodny - rzadki nowotwór, występujący głównie u dzieci. Diagnozę postawiono, gdy Jennifer Pratt miała zaledwie 11 lat. Dziewczynka spędziła długie miesiące w szpitalu pediatrycznym Children’s Minnesota w St. Paul w Stanach Zjednoczonych. To wtedy postanowiła, że kiedyś zostanie lekarzem i będzie pomagać innym dzieciom.

W czasie leczenia Jennifer prowadziła dziennik, w którym starała się zapisywać wszystkie pozytywne chwile, takie jak np. wycieczka do Disney World. Ta swoista podróż, jaką się odbywa podczas leczenia nowotworu, całkowicie zmienia życie - podkreśla teraz Pratt.

Dziecięce pragnienie udało się spełnić. Pratt ukończyła medycynę. Postanowiła zostać rezydentem w tym samym szpitalu, w którym była leczona w dzieciństwie. Zawsze chciałam tam pracować. Dobro dzieci stawiają na pierwszym miejscu - podkreśla Pratt. Praca tu to spełnienie moich marzeń - dodaje.

To straszne doświadczenie - usłyszeć w tak młodym wieku, że ma się nowotwór. Ważne, by ktoś cię zrozumiał - tłumaczy. Istotne, by myśleć pozytywnie. I zawsze patrzeć z nadzieją w przyszłość - zauważa Pratt.

Od postawienia diagnozy minęło 20 lat. Według lekarzy Pratt jest teraz zdrowa i nie ma ryzyka nawrotu choroby.

CNN

(mpw)