Sebastian miał uszkodzone nerki, czekały go dializy. Życie uratował mu mama, która podarowała mu swoją nerkę. „Działa już 16 lat” - mówi Sylwia Szkudlarek, mama 23-letniego Sebastiana.

Najgorszy moment w czasie choroby? To wcale nie był ani moment, gdy lekarze powiedzieli, że nerki Sebastiana są niewydolne ani sam przeszczep. Najtrudniejsze chwile zaczęły się dopiero po tej operacji. To była walka o życie. Chłopiec, wtedy trzecioklasista, wrócił ze szkolnego balu jakiś taki niewyraźny, zmęczony, z gorączką. Rodzice zawieźli go na izbę przyjęć szpitala we Wrześni, gdzie mieszkają. Akurat dyżur miała znajoma lekarka.

Zostawimy go na wszelki wypadek do rana, sprawdzimy, co się dzieje - uspokajała. Ale rano Sebastian zemdlał w czasie wykonywania zdjęcia rentgenowskiego. Wyniki badań wskazywały na to, że jego organizm zmaga się z jakimś bardzo silnym zakażeniem. Rodzice chłopca skontaktowali się z Centrum Zdrowia Dziecka, gdzie miał przeszczepioną nerkę. Musi się u nas znaleźć, jak najszybciej. Liczy się każda chwila - powiedziała prowadząca go lekarka.

Lekarz: "Wszystko w rękach Boga"

Pojawiły się problemy z załatwieniem karetki. Mąż był już tak zdesperowany, że chciał Sebastiana zawieźć do Warszawy naszym samochodem - opowiada pani Sylwia.

Cytat

Podobno człowiek potrafi znieść wiele, ale ile można?
Sylwia Szkudlarek
Gdy znalazła się karetka, stan Sebastiana był już tak zły, że nie mógł być transportowany bez lekarza. Pomogła młoda lekarka ze szpitala we Wrześniu. Zdjęła fartuch i powiedziała, że pojedzie z Sebastianem karetką. Jestem pewna, że w przeciwieństwie do nas wiedziała, jak bardzo poważna jest sytuacja, postanowiła pomoc. Nie miałam okazji, żeby jej podziękować, już jej nigdy nie spotkałam. Będę jej wdzięczna do końca życia - mówi pani Sylwia.

W Centrum Zdrowia Dziecka Sebastian trafił na OIOM. Zrobię wszystko, co potrafię, ale nie wiem, czy uda mi się uratować waszego syna. Wszystko jest w rękach Boga - lekarz anestezjolog nie krył, że sytuacja jest bardzo zła, chciał przygotować rodziców chłopca na najgorsze. Przeszczepiona nerka przestała pracować, Sebastian musiał być dializowany. Okazało się, że chłopczyk ma sepsę, jego organizm zaatakował pseudomonas, pałeczka ropy błękitnej. Wygrał walkę o życie, ale zakażanie się powtarzały. Spędzał kilkanaście dni w domu i wracał do szpitala, bo w jego moczu pojawiała się znowu groźna bakteria. To trwało pół roku.

Byliśmy wykończeni. Zmienialiśmy się przy nim w szpitalu, mężowi kończył się urlop. Nasz drugi syn był jeszcze bardzo malutki, serce mi pękało, gdy zostawiałam go z moją mamą, żeby jechać do Sebastiana do szpitala - opowiada Szkudlarek.

Z powodu częstych zakażeń Sebastian zaczął mieć problemy z głową kości udowej. Przez trzy lata miał założony specjalny gips ćwiczebny. Ten czas też nie był dla nas łatwy. Syn poruszał się na wózku inwalidzkim.

Na szczęście lekarzom udało się ustalić przyczynę powtarzających się zakażeń. Przeszczepiając mu nerkę mamy zostawili jego własne narządy. Okazało się, że w moczowodzie jego nerki tli się ciągle jakiś stan zapalny, zbiera się w nim ropa. Po usunięciu moczowodu problemy z zakażeniami skończyły się.

"Długa walka o zdrowie"

Gdy Sebastian urodził się, wydawało się, że to okaz zdrowia. Miał zaledwie trzy latka, gdy okazało się, że coś z jego zdrowiem jest nie tak. To był akurat najpiękniejszy czas w roku, święta Bożego Narodzenia. Otrzymaliśmy informację, że Sebastian ma chore nerki I pęcherz Neurogenny z wysokimi ciśnieniami. Lekarze proponowali operacje pęcherza, ale nie daliśmy za wygraną. Szukaliśmy dalej. Tak minęły następne lata. W końcu trafiliśmy na wspaniałą doktor urolog z Centrum Zdrowia Dziecka ,która spojrzała na dokumentacje i postawiła diagnozę: zastawka cewki tylnej - wspomina pani Sylwia.

Niestety, po usunięciu przeszkody w pęcherzu, jaką była zastawka, nerek nie udało się już uratować, lekarze mówili, że wszystko zmierza w stronę ich niewydolności i konieczny będzie przeszczep nerki. Zastawka cewki tylnej to wada, której efektem jest utrudnione oddawanie moczu u chłopców. Gdy już było wiadomo, że syn jest chory, jeden z lekarzy pytał mnie, dlaczego nie zwróciłam wcześniej uwagi na objawy. A skąd miałam wiedzieć, na co zwracać uwagę? Miałam 23 lata, gdy urodziłam Sebastiana. Wychowywał się, jak inne dzieci w tym czasie, w pampersach. Objawem tej wady jest przerywane oddawanie moczu, ale u dziecka w pampersie tego nie widać, nikt też nie powiedział nam, że trzeba na to zwracać uwagę. Mam taką podpowiedź dla przyszłych mam: wszystkiemu nie da się oczywiście zaradzić, ale badania USG comiesięczne w ciąży to bardzo ważna rzecz. U mnie tego zabrakło - mówi mama Sebastiana.

W czerwcu 2005 roku urodziła drugiego syna, Bartosza. Na szczęście okazało się, że malec jest zdrowy. Tymczasem stan Sebastiana się pogarszał.

Cytat

Nie mogłam zdecydować inaczej. Rodzina też nie odradzała mi podjęcia takiej decyzji
Sylwia Szkudlarek
Patrząc na chore i cierpiące dzieci poddawane dializom pani Sylwia powiedziała sobie, że nie chce, by jej syn przez to przechodził, przynajmniej jeszcze nie teraz. Przeszczep rodzinny, to była szansa na to, by Sebastian uniknął dializ. Zarówno pani Sylwia, jak i jej mąż Andrzej przeszli badania pod kątem możliwości zostania dawcami. Zgodność mieliśmy oboje. Dlaczego ja? W momencie przeszczepu syn miał dopiero 7 lat. Moja nerka był mniejsza niż nerka męża, znacznie bardziej dla niego odpowiednia pod względem wielkości.

Przeszczep odbył się w grudniu 2005 roku, w dniu św. Mikołaja. Lekarze w Szpitalu Klinicznym Dzieciątka Jezus w Warszawie pobrali nerkę pani Sylwii. W specjalnym pojemniku została przetransportowana do Centrum Zdrowia Dziecka. Leżąc jeszcze na sali pooperacyjnej otwarłam oczy i zobaczyłam męża. Usłyszałam cudowną wiadomość: "Kochanie, wszystko się udało .Twoja nerka podjęła pracę u Sebastiana. Przeszczep się udał!". To był jeden z najszczęśliwszych dni w życiu naszej rodziny. Nasz syn dostał nowe życie - wspomina pani Sylwia.

"Nie ma się czego bać"

Pani Sylwia przekonuje, że nie ma się czego bać. Przecież są osoby, które żyją z jedną nerką i nawet o tym nie wiedzą. Jestem całkowicie zdrową osobą. Uprawiam sport, wychowuję dzieci, czuję się świetnie - mówi. Osoby decydujące się na zostanie dawcą są pod stałą opieką. Przechodzą okresowe, bardzo dokładne badania, co pozwala na wczesnym etapie wykryć różne nieprawidłowości i choroby - dodaje.

Sebastian skończył Liceum Ogólnokształcące. Kontynuuje naukę w Szkole Policealnej na kierunku technik informatyk, podjął pracę w Zakładzie Pracy Chronionej jako Ochrona obiektu. Coraz optymistyczniej patrzy w przyszłość. Choć pomiędzy nim i Bartkiem jest duża różnica wieku, chłopcy są ze sobą bardzo związani. Młodszy chłopak bardzo przeżywa każdą chorobę brata, każdy pobyt w szpitalu. Dopytuje, czy Sebastian wróci, czy nie stanie mu się jakaś krzywda.Spotkało nas wiele przeciwności losu, ale nasze życie jest piękne, bardzo je szanujemy - mówi pani Sylwia.