W ostatnich dniach publiczne wypowiedzi premiera i ministrów poważnie powikłały i tak już skomplikowaną sprawę reaktywacji komisji badania rosyjskich wpływów w Polsce. W efekcie dziś nikt nie wie, jak ten organ ma wg rządu wyglądać. To, że prawdziwe są wszystkie jego opisy podawane od ponad tygodnia przez premiera, jest po prostu niemożliwe.

Koncepcje rządzących nie są w tej sprawie zgodne, a z wypowiedzi jej liderów wynika, że nie tylko nie zapadły w tej sprawie ustalenia, ale nawet nie prowadzono rozmowy. Prześledzenie wydarzeń jedynie zaś potęguje wrażenie chaosu.

6 maja dowiadujemy się, że o ochronę białoruskich władz poprosił sędzia WSA w Warszawie Tomasz Szmydt. Natychmiast pojawiło się podejrzenie, że mający dostęp do części akt służb specjalnych sędzia prowadził działalność szpiegowską.

7 maja marszałek Sejmu skierował do pierwszego czytania przygotowany przez posłów Polski 2050 projekt ustawy o uchyleniu ustawy o Państwowej Komisji do spraw badania wpływów rosyjskich.

8 maja premier oznajmił, że poprosił ministra koordynatora służb specjalnych Tomasza Siemoniaka, żeby wspólnie z członkami Kolegium ds. służb specjalnych przygotował rekomendację, w jaki sposób znowelizować przepisy tak, by komisja ds. zbadania wpływów rosyjskich mogła możliwie szybko powstać na nowo. Tego dnia ws. zagrożeń działalnością obcych służb zebrało się właśnie Kolegium ds. służb.

10 maja przed kolejnym posiedzeniem Kolegium Donald Tusk oświadczył, że jest już przygotowany projekt ustawy ws. powołania komisji do badania wpływów rosyjskich i białoruskich w Polsce; nowe przepisy opracował minister Tomasz Siemoniak; tego dnia o projekcie miało rozmawiać Kolegium do spraw Służb Specjalnych.

Po posiedzeniu Koordynator Służb poinformował z kolei, że Kolegium przyjęło do wiadomości, jednak nie sam projekt, ale założenia nowelizacji ustawy o Państwowej Komisji do spraw badania wpływów rosyjskich, których intencją jest wyeliminowanie niekonstytucyjnych zapisów i szybkie powołanie komisji pod nadzorem ministra sprawiedliwości. "Planowane jest przyjęcie projektu przez Radę Ministrów 21 maja br. i skierowanie na najbliższe posiedzenie Sejmu" - podał Siemoniak w komunikacie.

11 maja termin przyjęcia projektu ustawy przez rząd potwierdził min. Maciej Berek, który dodał, że komisja powinna się składać z ekspertów a nie polityków, a jeżeli z jej ustaleń "będzie wynikało, że ktoś wykonywał działania, zachowywał się w sposób, który naruszał prawo, to komisja będzie przekierowywała zawiadomienia do właściwych organów. Nie będzie komisją ścigającą za coś" - zaznaczył minister. Podkreślił, że nie będziemy mieli do czynienia z komisją śledczą, komisją zastępującą komisje sejmowe czy prokuraturę.

14 maja Donald Tusk podkreślił, że przy pracach komisji nie będzie spektaklu w oku kamer. "Nie będzie komisji sejmowej. Powołam komisję rządową, która dostanie termin dwumiesięczny. I w ciągu dwóch miesięcy przygotuje raport, z którego będzie wynikało, kto, gdzie i dlaczego i za ile podlegał takim wpływom. Kto wykonywał zlecenia z Rosji i Białorusi. I przede wszystkim kto podejmował decyzję o ukręcaniu tych spraw" - dodał.

Jednocześnie premier oświadczył, że komisja do spraw zbadania wpływów rosyjskich rozpocznie pracę od przyszłego tygodnia. Proszę się spodziewać pierwszego raportu po 9 czerwca, ale na pewno latem, nie później. Premier podkreślił, że w komisji nie będzie polityków, ale urzędnicy, eksperci i przedstawiciele służb.

Ktoś może stwierdzić, że sytuacja się klaruje, bo znamy już termin, sposób umiejscowienia w strukturze administracji, zarys składu komisji i jej oczywiste zadanie. Takie stwierdzenie nie wytrzymuje jednak próby logiki.

Albo likwidujemy komisję ds. wpływów powołaną przez Sejm, albo tylko zmieniamy sposób jej konstruowania. Albo robimy to nową ustawą lub nowelizacją ustawy istniejącej, albo premier powołuje komisję w łonie rządu, do czego żadnej ustawy nie potrzebuje. Jeśli chodzi o zmiany wprowadzone ustawą - nie ma żywej siły, która mogłaby sprawić, że komisja zacznie działać w przyszłym tygodniu. Jeśli wg innych zapowiedzi dopiero w przyszłym tygodniu ustawą o jej powołaniu zajmie się dopiero rząd, to projekt czeka jeszcze droga przez konsultacje, Sejm, prace w komisjach, ponownie Sejm w drugim czytaniu, ponownie komisje, znowu Sejm, potem Senat, jego komisje, następnie znów Sejm i jego komisje - i tak aż do podpisu prezydenta i publikacji, a dopiero potem wejścia ustawy w życie. Realnie mowa więc o minimum dwóch miesiącach, o ile nie o jesieni.

Zadane w tytule pytanie jest więc jak najbardziej uzasadnione - o jakiej komisji mówimy od ponad tygodnia? Bo to, że prawdą jest wszystko, co o niej w tym czasie powiedział premier i jego ministrowie jest po prostu niemożliwe.

Opracowanie: